Ostatecznie w "literaturze przewrotnej", by przywołać formułę z inspirowaną przedwojennym szkicem Stefana Napierskiego, chodzi o to, żeby przekroczyć narodową alegorię. I otworzyć się na: przyjemność i przykrość, niespodziankę i wpadkę, zaskoczenie i miłość. Chodzi o literaturę bez przymiotników - pisze Błażej Warkocki w fascynującym tekście o powstawaniu antologii "Dezorientacje" opublikowanym w czasopiśmie "Czas kultury".

Gdyby zatem pytać o cel powstania antologii (a nawet jej agendę) – to jest najzupełniej analogiczny. Chodziło, i to od samego początku, choć nie wiem, w jakim stopniu zdawaliśmy sobie z tego sprawę, o wprowadzenie nieheteronormatywnego podmiotu do kanonu, a tym samym o wymuszenie jego symbolicznego uznania. Formuła antologii – która zebrałaby w jedną całość to, co do tej pory pozostawało ukryte, często ukryte „na powierzchni”, i wskazała palcem konkretne fragmenty – wydawała się do tego celu idealna. Nic tylko siadać i pracować.

Usiedliśmy zatem i pracowaliśmy, choć na ostateczny efekt – czyli tom "Dezorientacje. Antologia polskiej literatury queer" (dwa wydania w 2021 r.) – trzeba było poczekać dobre piętnaście lat. Po drodze przydarzyła się rzecz ważna i brzemienna w skutkach: w 2015 roku projekt zyskał finansowanie ministerialnej instytucji grantodawczej z przymiotnikiem "narodowy" w nazwie, czyli Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki, i to jeszcze w konkursie "Tradycja". Tym samym queer wszedł wyraziście i, co ważne, instytucjonalnie w pole narodowe, zderzając się jednocześnie z dyskursem władzy, co miało swoje dalekosiężne konsekwencje. (...)

Stworzyliśmy zatem – gdzieś w okolicach 2007 roku – "grupę badawczą", która zajmowała się "projektem". Trzeba jednak pamiętać, że odbywało się to w czasie przed "outsourcingiem humanistyki" w obrębie neoliberalnego uniwersytetu i raczej nie przychodziło nam do głowy, że możemy starać się o jakiś zewnętrzny grant. Takich możliwości oczywiście podówczas nie było. Ale były idea, zapał i przekonanie, że antologia polskiej literatury homoseksualnej powinna koniecznie powstać. Każdy z nas opracowywał zatem swój spis tekstów i bibliografię podmiotową, by następnie zobaczyć się w Rzymie na kilkudniowym spotkaniu-seminarium i scalić nasze wizje. Szło nam całkiem sprawnie, do tego stopnia, że w którymś momencie napisałem – co znowu wynika z mojego archiwum – wstęp do wydania sprzed kilkunastu lat. A jednak szybko się okazało, że wydanie takiej pozycji, zwłaszcza ze względu na potencjalne koszty licencji do praw autorskich, przerasta możliwości wydawcy. Sytuacja powtarzała się kilkakrotnie i za każdym razem rozbijaliśmy się o ten sam problem: finansowy. I wtedy nadszedł rok 2015. (...)

Oprócz wyraźnego zaistnienia w internecie szczególnie istotne było, że książkę zauważył liberalny mainstream, co wcale nie było takie oczywiste. Pojawiła się zatem recenzja w "Gazecie Wyborczej", podcast magazynu "Książki", dwa szkice w "Polityce", ale również esej w miesięczniku "Znak" (to już oczywiście nieco bardziej niszowo). Gdy zaczynaliśmy pracę w połowie pierwszej dekady XXI wieku, tego typu recepcja byłaby raczej trudna do wyobrażenia. Uznanie praw osób LGBT za inherentną część praw człowieka dopiero w Polsce następowało. Tematyka LGBT należała wówczas raczej do lewicowego offu; jej przesunięcie w obręb liberalnego mainstreamu nastąpiło później (w Poznaniu ikonograficznie – gdy tęczowe flagi pojawiły się na marszach KOD-u, na początku zresztą nie bez problemów). Przychylna recepcja miała też na pewno swój wymiar polityczny – "Dezorientacje" mogły być czytane jako opornik przeciwko państwowej homofobii władzy (a byliśmy przecież niedługo po wydarzeniach z Krakowskiego Przedmieścia z sierpnia 2020 roku). (...)

Czas na pointę. Pierwotny projekt antologii, ten sprzed z górą piętnastu lat, zaczynał od lektury podejrzliwej wobec polskiej tradycji; chcieliśmy czytać pod włos, wywinąć na nice zastane tryby lektury, by w końcu wyciągnąć to, co ukryte w kanonie, na światło dzienne. A wszystko po to, żeby dokonać interwencji w tekście narodowej alegorii. Dziś jednak sądzę, że na samym końcu chodziło również o lekturę reparacyjną, którą zarysowywała Eve Kosofsky Sedgwick w inspirującym szkicu "Czytanie paranoiczne, czytanie reparacyjne, albo: masz paranoję i pewnie myślisz, że ten esej jest o tobie" [Kosofsky Sedgwick]. A zatem na odległym, migoczącym, rozmazanym horyzoncie tego projektu rysowało się nie od początku oczywiste nawet dla nas pragnienie, by wyjść poza "postkolonialny syndrom peryferyjny" [Sowa], który dostrzega w literaturze wyłącznie narodową alegorię, tak podobno charakterystyczną dla literatur spoza centrów globalnego kapitalizmu [Jameson]. Bo ostatecznie w "literaturze przewrotnej", by przywołać formułę z inspirowaną przedwojennym szkicem Stefana Napierskiego, chodzi o to, żeby przekroczyć narodową alegorię. I otworzyć się na: przyjemność i przykrość, niespodziankę i wpadkę, zaskoczenie i miłość. Chodzi o literaturę bez przymiotników.

Cały tekst dostępny jest w czasopiśmie "Czas kultury" (1/2023).