Wielu rodziców czasem ma ochotę się drzeć. A ogólna retoryka jest taka, że jak kochasz, to takie emocje są niedozwolone, wszystko ma być piękne-słodkie-miłe. Tak się nie da. Z Dominiką Węcławek, współautorką "Bachora. Bezradnika dla nieudacznych rodziców" rozmawia Maria Hawranek. 

MH: Czy ktoś napisał: „»Bachor« ocalił mi życie”?

DW: To nie jednostkowa opinia, wielu rodziców odnajdywało ulgę w czytaniu naszych tekstów. Dla kogoś, kto nie ma dziecka albo nosi te różowy okulary i widzi język, jakiego używamy – że piszemy o bachorach, wrzaskunach, kaszojadach, o tym, jak poskromić potwora, czym go karmić, żeby wreszcie zaczął żreć – to może być szokujące. Jednak wielu rodziców pisze: „Czasem też mam ochotę się drzeć”. Każdy czasem myśli: zaraz wybuchnę. A ogólna retoryka jest taka, że jak kochasz, to takie emocje są niedozwolone, wszystko ma być piękne-słodkie-miłe. Tak się nie da. Okazałoby się, że żyjemy w cholernym Stepford, wszyscy jesteśmy androidami i coś jest nie tak z Matrixem.

MH: Ulga – to jest dokładnie to. Odczułam ją np. w miejscu, gdy piszecie, że „a moje śpi całą noc” to ulubione kłamstwo rodziców, a potem, gdy dowodzicie, że nie ma znaczenia, czy dzieci dostaną swój pokoik, bo i tak zawłaszczą całe mieszkanie. Mój bachor nie spał przez rok, pokoiku się szybko nie dorobi.

DW: Na co dzień widzimy stockowe zdjęcia w czasopismach i sesje na blogach parentigowych – słodki pokoik, sypialnia rodziców. Ludzie ustawiają swoje życie pod katalog do zdjęć, kończy się sesja i wraca rozpieprz. Zwykli śmiertelnicy nie wiedzą, że gwiazdy do sesji z dzidziusiami wynajmują wnętrza w willach, patrzą na te foty i myślą: ależ oni wszyscy pięknie żyją. Potem patrzą na swoje mieszkanie, a tu wszędzie coś się dzieje: okruchy, degrengolada. Starasz się nad tym zapanować, ale kiedy sprzątasz jedną część, to druga jest już rozwalona. A kiedy zwierzasz się z tego na swoim profilu na Facebooku, to zaraz zlatują się panie i komentują (Dominika wchodzi na wysoki pseudonauczycielski ton): „Boże, co za niezorganizowana kobieta, ja to wszystko zawsze miałam poukładane, szyby umyte, podłogi odkurzone, u mnie było czyściutko. To nie jest problem z dziećmi ani z rodzicielstwem, to jest problem z tobą, ty się zastanów! Mój dwulatek sam wynosił śmieci, mój trzylatek sam szorował kafelki w kiblu, a czterolatek ogarniał hydraulikę”. A ty myślisz: moje dziecko ledwo trafia bułką w gębę. Co poszło nie tak?

MH: Piszesz też science fiction. Ile z tego, co w „Bachorze”, to wasze własne doświadczenie, a ile wyobraźni? Bo we wpisie o kręgach piekła, gdzie wszyscy jednocześnie rzygają, od kota po najmłodszych domowników, to sobie chyba odleciałaś.

DW: Nie do końca – co prawda nikt sobie u nas nie połamał nogi, ale naprawdę było tak, że ja właśnie zaczynałam chorować, będąc już w zaawansowanej ciąży, kot był ciężko chory, jedno dziecko też, potem drugie, a ja myślę: no pięknie, co jeszcze nas spotka? Tylko już miałam mechanizm, żeby obrócić to w żart, napisać o tym z myślą, że są tam gdzieś rodzice gotowi parsknąć śmiechem, i nie myliłam się. Ludzie zaczęli nadsyłać zdjęcia swoich zdemolowanych kuchni, pomyślałam o nich: to prawdziwi bohaterowie. Ich historie umieściłam w tym wpisie.

Cały wywiad dostępny tutaj