Od pandemii prac bez sensu do buntu klas opiekuńczych?

„Czy Twoja praca daje światu coś sensownego?” – pytanie, które legło u podstaw głośnej książki Davida Graebera "Praca bez sensu" nabiera nowego znaczenia w czasach globalnej pandemii koronawirusa. Amerykański antropolog i aktywista anarchistyczny zaczął je stawiać w czasach, w których z jednej strony dojrzewał bunt przeciwko nieprzyzwoitym benefitom czerpanym przez bankierów, a z drugiej wśród szerokich rzesz niezamożnej większości postępowała tak zwana prekaryzacja pracy i życia jako takiego. Jak to możliwe, że grupy, które nie tylko nie przyczyniają się do powszechnego dobrobytu, ale wręcz żerują na dobru wspólnym, wynagradzane są bajońskimi sumami? Zaś ci, którzy wykonują prace fundamentalne dla przetrwania społeczeństwa, często niewdzięczne i ciężkie, wtrącani są w pętle zatrudnienia tymczasowego, niestabilnego dochodu, zadłużenia i depresji? Takie pytania pomogły postawić ruchy społeczne, które wypełzły na place i ulice miast po kryzysie gospodarczym w 2008 roku i wraz z jego kolejnymi aktami w postaci arabskiej Wiosny Ludów, europejskiego kryzysu zadłużeniowego czy akcji Occupy. Ale pomiędzy przeciwstawnymi biegunami spasionych mrówkojadów i niedocenianych robotnych mrówek, pomiędzy osławionym 1% najbogatszych a 99% „zwykłych ludzi” lokują się przecież rozmaite grupy społeczne. Opublikowany najpierw w formie eseju wiosną 2013 roku, a następnie rozwinięty do rozmiarów książki pięć lat później, głos Graebera okazał się interwencją, która była jak włożenie kija w mrowisko.
O książce Davida Graebera pisze Łukasz Moll na łamach Kwartalnika Kulturalnego "Nowy Napis. Liryka, epika, dramat".
Zastanawiając się, początkowo jedynie intuicyjnie, nad tym, do jakiego stopnia rozpowszechniony jest fenomen określony przez autora jako bullshit jobs i jakiego rodzaju uczucia musi on wywołać u tych, którzy w ten proceder są bezpośrednio zaangażowani, Graeber odnalazł czuły punkt współczesnego skorporatyzowanego kapitalizmu. Postawiona przez niego wyjściowa hipoteza, zgodnie z którą „w naszym społeczeństwie mamy pełno nieprzydatnych prac, o których nikt nie chce rozmawiać”[1] – prac bezużytecznych, postrzeganych w ten sam sposób nawet przez tych, którzy sami je wykonują – spotkała się z szerokim oddźwiękiem i akceptacją wśród pracowników z całego świata. Na esej Graebera w tonie nie tylko afirmatywnym, ale i auto-terapeutycznym odpowiedzieli przedstawiciele rozmaitych branż i zawodów w rodzaju pracowników działów human resources, zajmujących się wymyślaniem głupkowatych zabaw, w których nikt w firmie nie chce brać udziału; wszelakich etatowych twórców zawiłych raportów, malarzy tabelek i wykresów, których nikt nigdy nie przeczyta; albo recepcjonistów z biurowców, których nie odwiedza nikt z zewnątrz. Wszyscy oni czuli, że gdyby jutro ich praca miałaby zniknąć, nie miałoby to najmniejszego znaczenia dla nikogo i niczego poza nimi samymi. Prawdopodobnie nikt inny by tego nawet nie zauważył. Postanowili to skrywane dotąd w zawstydzeniu, wypierane ze świadomości poczucie wyrzucić z siebie i zwierzyć się ze swojego położenia w wiadomościach wysyłanych autorowi eseju. Tym samym dostarczyli Graeberowi materiału na książkę.
Całość recenzji tutaj.