Samorząd jest niezbędny, ale musimy zacząć rozmawiać o jego naprawie. Z sądownictwem też przez wiele lat było źle, ale temat leżał odłogiem – aż w końcu "reformę" zaczęto przeprowadzać kijem bejsbolowym. Poważnie się obawiam, że jakaś siła polityczna będzie chciała się w ten sam sposób obejść z samorządem - mówi Andrzej Andrysiak, autor książki "Lokalsi", w rozmowie z Mateusze Zimmermanem z "Onet.pl".

Skupiłem się na Radomsku, żeby na tym przykładzie pokazać mechanizmy. "Lokalsi" to surowa książka, celowo nie ubierałem jej w formę literackiego reportażu – nie ma tu naddatków, ozdobników, wygładzania. Chciałem, żeby to był surowy opis, który trudno zakwestionować. (...)

Przeżyłem czołowe zderzenie z własną naiwnością. Niby wcześniej pracowałem np. w "Dzienniku Gazecie Prawnej", który zajmował się m.in. samorządnością – ale dopiero w Radomsku zrozumiałem, że ogólnokrajowe media z centralami w Warszawie nic nie wiedzą i niczego nie rozumieją. Padają za to banalne diagnozy: samorząd ma za dużo zadań, a za mało pieniędzy, tego typu rzeczy. Bylibyśmy zdziwieni, gdyby dziennikarz polityczny pisał o działalności danego ministerstwa na zasadzie: co tam słychać w resorcie, panie ministrze? to nad czym teraz pracujecie? W ten sposób można stworzyć laurkę dla polityka i od biedy opisać bieżącą działalność ministerstwa. To, co na wierzchu i co oficjalne, może być dla dobrego dziennikarza co najwyżej punktem zaczepienia. Ważne i ciekawe jest to, co kotłuje się pod spodem. (...)

Praca na posadzie zależnej od samorządu – w urzędzie, szkole, szpitalu czy domu kultury – ma swoje liczne zalety: regularnie wypłacane wynagrodzenia, wszystko działa kodeksowo, w tym urlopy i zwolnienia, no i trudno kogoś zwolnić. Wielu ludzi wybiera tę drogę, mimo że wiedzą, że będą zarabiać gorzej niż np. na produkcji. (...)

Od paru lat działa jeszcze jedna okoliczność, która fałszuje obraz samorządów: do ich obrony rzuciły się partie opozycyjne, a to dlatego, że samorządy w wielkich miastach są na ogół antypisowskie. Pomijam już, że to jest wrzucanie większych i mniejszych miast do jednego worka. Przede wszystkim, jeśli ulegamy tej panice: brońmy naszych wójtów, samorząd jest wspaniały, zły PiS się na niego zasadza, itd. – to sami sobie wytrącamy z rąk narzędzia do kontroli i diagnozy sytuacji. (...)

Władza w niewielkim mieście bardzo dobrze definiuje grupę swoich wyborców. Odwołuje się do potrzeb ludzi w grupie wiekowej co najmniej 40+. Oni mają już na ogół rodziny, mieszkanie czy dom na miejscu, są zasiedziali i raczej już się nie wyprowadzą. Jeśli więc władza myśli o potrzebach mieszkańców, to właśnie tych. Dlatego dyskusja o infrastrukturze czy w ogóle o jakości życia w mieście często kończy się na pytaniu, gdzie musi powstać droga, żeby można było tu czy tam dojechać samochodem. Albo na zbudowaniu pływalni za 30 mln, którą oczywiście da się potem otworzyć z fanfarami i przecinaniem wstęgi. (...)

Cała rozmowa do przeczytania na portalu "Onet.pl".

Książka dostępna jest w sklepie Wydawnictwa KP.