Polityka lokalna niczym się nie różni - poza skalą - od tej ogólnopolskiej. Kluczowe są: władza, pieniądze, interesy, namiętności - mówi Andrzej Andrysiak, autor książki "Lokalsi", w rozmowie z Patrykiem Słowikiem dla portalu WP.PL.

Komendanci policji kiedyś byli wielkimi figurami. Ale te czasy minęły. Prokuratorzy też nie rządzą w gminach. Komendantów i prokuratorów zaliczyłbym do lokalnej elity społecznej. Czyli każdy zna każdego, razem wypiją alkohol, zjedzą, złożą sobie życzenia imieninowe, ale nie rządzą. (...)

Znam prezydentów i burmistrzów, którzy dogadują się z każdą gazetą. Gdy tylko taki burmistrz wygrywa wybory, zaprasza do siebie właściciela gazety i mówi mu wprost: "dam tyle płatnych ogłoszeń miesięcznie, tylko mnie nie krytykuj". Zresztą często drugiej części zdania nie trzeba wypowiadać, bo to się rozumie samo przez się. Ale są też tytuły niezależne jak choćby Nowa Gazeta Trzebnicka, Tygodnik Podhalański, Tygodnik Zamojski, Gazeta Powiatowa-Wiadomości Oławskie. Myślę, że jest ich łącznie 100-120 w Polsce. Kluczowy element ich działalności to patrzenie władzy na ręce. To zresztą jedyna instytucja, która pełni funkcję kontrolną i tylko dzięki tym mediom ludzie mogą się dowiedzieć, co naprawdę dzieje się w gminie. (...)

W samorządzie lokalnym rządzący tworzą nieformalne spółdzielnie pracy - są etaty do rozdysponowania dla lojalnych potakiwaczy. Zatrudnienie w urzędzie czy ośrodku pomocy społecznej bywa atrakcyjne. Na szczeblu ogólnopolskim mimo wszystko mniejsze znaczenie ma to, czy dany przedstawiciel władzy jest w stanie załatwić pracę w urzędzie, czy nie. Bo często wysoko postawiony prokurator, biskup czy policjant nie potrzebują tej pracy dla bliskich. Poza tym na szczeblu lokalnym istnieje coś takiego, jak przejmowanie wpływów w nowych ugrupowaniach. Przykładowo, kiedy powstawał ruch Szymona Hołowni czy wcześniej Nowoczesna - powiatowe struktury były w wielu przypadkach co najmniej infiltrowane przez ludzi związanych z lokalnymi władzami. W ten sposób zmniejsza się ryzyko przejęcia władzy przez kogoś nowego. (...)

Jednym z samorządowych tabu jest finansowanie kampanii wyborczych. W wielu gminach limit wydatków na kampanię wynosi niespełna 30 tys. zł. Każdy doskonale wie, że za taką kwotę nie da się zrobić kampanii. I nikt nie robi. W efekcie do Państwowej Komisji Wyborczej trafiają sprawozdania, z których wynika, że spoty w mediach kosztowały po 5 zł albo doświadczeni PR-owcy pomagają za darmo, a potem kontrolowane przez miasto spółki zlecają różne usługi podmiotom powiązanym z tymi PR-owcami. Tak było, chociażby w Radomsku. Opisywaliśmy ten proceder w "Gazecie Radomszczańskiej". Na papierze się zgadza? Zgadza. Nikt nie wnika, że to bzdura. (...)

Cała rozmowa dostępna na portalu WP.PL.

Książka do kupienia w sklepie Wydawnictwa KP.