Zjawisko kolaboracji można porównać do piramidy. Zaczyna się od wierzchołka, czyli władzy, i stopniowo obejmuje coraz większe grupy społeczne, aż w końcu dochodzi do zwyczajnych obywateli i staje się codziennością - mówi Piotr M. Majewski, autor książki "Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami", w rozmowie z Katarzyną Płachtą-Kube z magazynu "Plus Minus".

Władze Protektoratu bardzo długo odżegnywały się od kolaboracji. Uważały, że składają ofiarę dla dobra narodu, bo jeśli one ustąpią, to po nich przyjdą gorsi, a Niemcy zlikwidują Protektorat i zrobią to, co zrobili Polakom w Generalnym Gubernatorstwie. Tych potencjalnych tłumaczeń była zresztą cała masa. Ale im dłużej czeskie władze wysługiwały się Niemcom, tym bardziej wkraczały na pole otwartej kolaboracji z okupantem. (…)

Wielu Czechów nie postrzegało Żydów jako pełnoprawnych członków własnej wspólnoty narodowej. Osoby żydowskiego pochodzenia łatwo było w związku z tym wyłączyć poza jej nawias. Przestały je chronić mechanizmy narodowej solidarności. Działania uderzające w Żydów nie były w efekcie uważane za akt kolaboracji – za postawę, która zasługuje na potępienie.

Czesi postrzegali Żydów jako konkurencję gospodarczą. Dotyczyło to zwłaszcza osób słabo zasymilowanych, które najczęściej mówiły po niemiecku. W grę wchodziły wielkie pieniądze, więc nawet władze Protektoratu kalkulowały, że jeśli same nie sięgną po żydowskie majątki, zrobią to Niemcy. Okupanci wspierali oczywiście antysemickie tendencje wśród Czechów. Od samego początku okupacji zachęcali chociażby do działania czeskich faszystów, którzy wywierali na rząd nieustanną presję, by rozprawił się z Żydami. (…)

Zjawisko kolaboracji można porównać do piramidy. Zaczyna się od wierzchołka, czyli władzy, i stopniowo obejmuje coraz większe grupy społeczne, aż w końcu dochodzi do zwyczajnych obywateli i staje się codziennością. Znane są historie ludzi, którzy pisali donosy na sąsiadów, a nawet członków własnej rodziny. Niekoniecznie o ich poglądach politycznych czy współpracy z ruchem oporu. Okupantów informowano, że ktoś chomikuje zboże albo po prostu wnosił wieczorem coś podejrzanego do domu. Obywatele mieli w głowach mętlik i wcale nie było dla nich jasne, że współpracują z Niemcami. Spora część donosów była przecież wysyłana do czeskiej policji podlegającej władzom Protektoratu. (…)

Cała rozmowa do przeczytania na stronie magazynu.

Książka dostępna jest w sklepie Wydawnictwa KP.