Marta Abramowicz w rozmowie z Katarzyną Kazimierowską dla Gazeta.pl o swojej książce Zakonnice odchodzą po cichu.

"Siostry mówią o nieustannej inwigilacji, życiu na łasce i niełasce matki przełożonej. Nie wolno wybrać książki do czytania, nie wolno się zaprzyjaźnić, a za karę można często dostać pracę ponad siły. No i zamiast posługi wobec bliźnich - nieustanna modlitwa, umartwianie się i sprzątanie.

- Zgromadzenia czynne powstały po to, żeby realizować swój charyzmat, który najczęściej jest jakimś rodzajem pracy na rzecz bliźnich - opieką nad chorymi, bezdomnymi, kształceniem ubogich itp. Byłe siostry opowiadały mi jednak o pracy ponad siły, w której nie widziały sensu, o całkowitym posłuszeństwie wobec przełożonej, które czasem stawiało je wobec konfliktu wartości.

Jedna z zakonnic opowiadała mi, że pracowała jako katechetka, przygotowywała dzieci do pierwszej komunii. Pracowała też jako wychowawczyni w domu dziecka. Zdecydowała o odejściu, bo nie zgadzała się z metodami stosowanymi przez przełożoną, na przykład z tym, że dzieci należy przede wszystkim karać. Chciała przed swoim odejściem zamknąć wszystkie sprawy - doprowadzić dzieci do pierwszej komunii, zakończyć rok szkolny w domu dziecka. Nie pozwolono jej. Kazano jechać od razu do domu i nie wracać. Nie mogła nawet pożegnać się z dziećmi. - Po ośmiu latach wyrzuciły mnie jak starego kartofla - mówiła z żalem.

I to nie jest wyjątek. Siostry mówiły mi, że nie ma czegoś takiego jak tajemnica korespondencji, listy przychodzące i wysyłane są otwierane. Trzeba prosić o zgodę na przeczytanie książki i musi być to pozycja, do której przełożona nie ma zastrzeżeń. Indywidualne przyjaźnie są niemile widziane. Spędzając czas ze współsiostrami, należy postępować w myśl zasady: rzadko sama, nigdy we dwie, zawsze we trzy lub więcej."

Książkę można kupić w promocyjnej cenie tutaj.