Wywiad: Zakonnice są szczególnie dyskryminowaną grupą kobiet

Marta Abramowicz w rozmowie z Anną Dryjańską w Natemat.pl opowiada o swojej książce Zakonnice odchodzą po cichu.
"Zakonnice wychodzą z klasztoru z niczym?
Nie mają żadnych pieniędzy, zdarza się, że nawet spódnicę muszą pożyczyć. Każda siostra wstępując do zakonu podpisuje dokument, że zrzeka się wynagrodzenia za swoją pracę. Nic im się nie należy. Tylko od dobrej woli przełożonej zależy, czy da im jakieś pieniądze, czy 200 czy 2 000 złotych, czy tylko na bilet.
Tu mogą pojawić się głosy, że przecież te kobiety wstępując do zakonu same wiedziały, na co się piszą. Będą padać pytania: dlaczego tolerowały złe traktowanie, dlaczego nie odeszły wcześniej? Może same tego chciały?
Jeśli nam, ludziom świeckim, jest trudno pozwać swojego pracodawcę, choć możemy przecież zmienić pracę i odpocząć w domu, to jak trudno musi być zakonnicy? Przecież byłoby to złamanie ślubu posłuszeństwa, rozumianego jako całkowite poddanie się woli przełożonej. A do tego siostra nie może zmienić zakonu, pozostanie w nim razem z przełożoną i nie może odetchnąć i nabrać dystansu, bo przebywa w klasztorze cały czas.
A o innych powodach już mówiłyśmy – młode zakonnice są oduczane samodzielnego działania i myślenia. Po pewnym czasie przestają ufać swojemu osądowi.
To samo obwinianie słyszymy zresztą w dyskusjach o innych ofiarach przemocy. Żadna z bohaterek mojej książki nie wiedziała, co ją czeka w klasztorze. Trafiała tam jako 18-latka, wierząca w Boga i w to, że w zakonie będzie mogła czynić dobro. Myślała, że zakon to wspólnota, która będzie się wspierać nawzajem. Potem młode dziewczyny zderzają się z rzeczywistością."