Wywiad opublikowany przez internetową edycję Magazynu Szum (16.09.2016) jest fragmentem książki Wodiczko. Socjoestetyka.

Adam Ostolski: Chciałbym zapytać o relacje między Galerią Foksal i Galerią Akumulatory w Poznaniu. W jakim życiu artystycznym poza Warszawą brał pan wtedy udział?

Krzysztof Wodiczko: Oczywiście był Poznań, ale nie jako większe środowisko artystyczne, a przed wszystkim jako miejsce kontaktu z Jarosławem Kozłowskim.

Założycielem Galerii Akumulatory.

Tak. Przyjeżdżałem tam na krótko, choć dość często. Wiele wystaw w Galerii Foksal było powiązanych z wystawami w Galerii Akumulatory lub było ich konsekwencją. To może być dłuższa lista, niż mi się wydaje. Było to dawno, ale pamiętam, że sporo prac, które przedstawiłem w Warszawie, najpierw pokazałem w Galerii Akumulatory. Z pewnością pojazd jako taki, jako całe urządzenie, podobnie jak rysunki, prace oparte na iluzji, na przykład Taboret. No i Autoportret.

Wystawom u Kozłowskiego zawsze towarzyszyły długie dyskusje, również w jego mieszkaniu, i prawie zawsze do późna w nocy. Artyści często u niego nocowali – na przykład grupa Art and Language, która z Poznania jechała do Warszawy, by wystawić się w Galerii Foksal.

Jak funkcjonowała Galeria Akumulatory?

Miała lokal w domu akademickim, chyba na parterze albo na niskim piętrze… Budynek był zwieńczony neonem z napisem AKUMULATORY – reklamą prawdziwych akumulatorów. Dzięki neonowi przyjezdni od razu trafiali do galerii, bo widać go było już z dworca kolejowego.

To były duże wystawy?

Galeria nie była duża, zajmowała zaledwie jedno obszerne pomieszczenie, o długości może dwudziestu metrów.

Czyli mniejsze niż Foksal?

Nie, dłuższe. Przestrzeń wystawowa w Galerii Foksal jest znacznie mniejsza, ale ona ma zaplecze – inne pomieszczenia, malutki pokój, gdzie odbywały się wewnętrzne spotkania. W Akumulatorach wszystko działo się w jednej przestrzeni, a spotkania odbywały się gdzie indziej, często u Kozłowskiego. Ta przestrzeń była jakaś naga, jak sala gimnastyczna czy pusta stołówka, nie miała takiego charakteru galeryjnego, jak Galeria Foksal. Trzeba było pogodzić się z tym, że będzie hałas z akademika. Część ścian była przeszklona. Narysowałem plan tej galerii, żeby można było z odpowiednim wyprzedzeniem wysyłać go za granicę artystom przygotowującym swoje wystawy. To też było potrzebne przy wymianie artystów.

Jak często pan tam bywał?

Był okres, gdy starałem się tam być każdego miesiąca, czasem nawet częściej. Poznań miał zupełnie inny charakter niż Warszawa. Poznań jest prawdziwym miastem burżuazyjnym, w związku z czym awangardowość Akumulatorów miała jakby większy sens. W Poznaniu czuło się, że jest jakaś tradycja, silna tradycja. Część ludzi mówiła wtedy w domu po niemiecku. Czuło się, że to jest inny świat. Berlin, oczywiście, był zawsze blisko, mimo że niezbyt osiągalny, ale przez to pojawiała się możliwość łatwiejszych kontaktów z Anglią i Niemcami.