Bo - jak wynika z książki Nowickiej - Juliusz z Krzemieńca nadawałby się idealnie na patrona, a może nawet idola młodzieży szukającej odpowiedzi na pytanie: „kim jestem?” - pisze Anna Dziewit-Meller, o książce "Słowacki. Wychodzenie z szafy", w swoim felietonie dla tygodnika "Polityka".

Biografia ta, na której okładce dobrze znana mi twarz Juliusza ukazana została przez Bartka Arobala, autora okładki, w sposób, który klasycznie kształcone w krakowskich gołębnikach polonistyczne serce może jakoś niepokojąco wzbudzić, urzekła mnie od pierwszych stron. Po pierwsze dlatego, że jestem od zawsze w teamie #słowacki, nie ulegając nigdy presji dołączenie do silniejszych, czyli do teamu #mickiewicz.

Po lekturze najnowszej biografii poety do tamtych intuicji dołożyłam sobie nowe przekonania, które utwierdziły mnie jedynie słuszności młodzieńczych wyborów. W owych ostatnich latach XX w., gdy chodziłam do liceum, o nieheteronormatywności nie mówiło się zbyt wiele. Dość rzec, że ostatnio zastanawiałam się poważnie, czy była w moich rocznikach choć jedna osoba, która się wyautowała w szkole średniej. Ze smutkiem stwierdzam, że nie pamiętam. Temat jakby między nami heterykami nie istniał, przynajmniej tak to dziś widzę. A może gdybyśmy, uczniowie „Słowaka”, poznali biografię naszego patrona lepiej, poznali go jako człowieka z krwi, życie wielu z nas - w każdym razie wówczas - wyglądałoby inaczej? Bo - jak wynika z książki Nowickiej - Juliusz z Krzemieńca nadawałby się idealnie na patrona, a może nawet idola młodzieży szukającej odpowiedzi na pytanie: „kim jestem?”.

Cały tekst do przeczytania w papierowym oraz internetowym wydaniu tygodnika "Polityka".

Książka do kupienia w sklepie Wydawnictwa KP.