Recenzja książki Erica Hobsbawma Wiek imperium. 1875-1914 ukazała się w "Przeglądzie Politycznym".

W żadnym innym stuleciu, wcześniej lub później, zwyczajni mężczyźni i kobiety nie mieli tak wzniosłych i utopijnych oczekiwań w życiu doczesnym. Pragnęli powszechnego pokoju, uniwersalnej kultury partej na wspólnym światowym języku, nauki polegającej nie tylko na badaniu, ale i prowadzącej do odpowiedzi na najbardziej fundamentalne pytania dotyczące wszechświata, wyzwolenia kobiet z okowów całej dotychczasowej historii, wyzwolenia wszystkich ludzi poprzez wyzwolenie robotników, wolności seksualnej, społeczeństwa materialnej obfitości czy świata opartego na zasadzie „od każdego według jego zdolności i każdemu według potrzeb”. Nie były to tylko marzenia rewolucjonistów. Wizja utopii spełnionej dzięki postępowi była integralną częścią tego stulecia. Oscar Wilde nie żartował, gdy twierdził, że nie warto nawet spojrzeć na mapę świata, na której nie ma Utopii. Mówił to w imieniu zarówno zwolennika wolnego handlu Cobdena, jak i socjalisty Fouriera, w imieniu prezydenta Granta oraz Marksa, który odrzucał nie tyle utopijne cele, ile utopijne projekty, w imieniu Saint-Simona, którego utopii „industrializmu” nie da się przypisać wyłącznie kapitalizmowi czy socjalizmowi, gdyż może być ideą obu systemów. Nowość większości typowych dziewiętnastowiecznych utopii polegała na tym, że w ich wizji nie było punktu, w którym historia miała się zatrzymać.