Po kryzysie monachijskim Polska wpadła w dyplomatyczny korkociąg. Udało się z niego wyjść i utrzymać państwa zachodnie jako sojuszników – ale żadna z dostępnych dróg nie gwarantowała nam ocalenia suwerenności – mówi prof. Piotr M. Majewski w rozmowie z Onetem.  Fascynujący esej  jego autorstwa „Kiedy wybuchnie wojna?” to ćwiczenie z historycznej empatii – próba spojrzenia na kryzys poprzedzający atak Hitlera na Polskę niekoniecznie polskimi oczami

Mateusz Zimmerman: W zachodnich opowieściach o II wojnie światowej polski wrzesień 1939 r. jest słabo obecny – powiedział mi to w ubiegłym roku przed rocznicą wybuchu wojny brytyjski historyk Roger Moorhouse. Prawda?

Prof. Piotr. M. Majewski: To objaw tendencji – nie mówię, że pozytywnej, ale powszechnej. W każdym kraju pamięć o wojnie jest skoncentrowana na własnych, lokalnych doświadczeniach. Dla Anglików i Francuzów polska wojna obronna to epizod, interesuje ich ona raczej jako wstęp do tego, co spotkało ich kraje w roku następnym. Moorhouse wykonał zresztą ważną pracę, bo choćby dzięki jego ostatniej książce zachodni czytelnik będzie mógł dostrzec, że kampania wrześniowa to nie mniej ważny etap wojny niż inwazja na Francję, kampania norweska czy bitwa o Anglię. Z kolei w niemieckiej pamięci od niedawna dzieje się coś ciekawego, głównie za sprawą książek Jochena Böhlera. O zbrodniach niemieckich w 1939 roku wiedzieliśmy dotychczas przede wszystkim dzięki polskim źródłom. Nie były one jednak konfrontowane z archiwami niemieckimi. Tymczasem Böhler odkrył w tych ostatnich bardzo dużo wartościowych materiałów, które sporo wnoszą i do polskiej, i do niemieckiej historiografii. W Rosji dominuje narodowa i zarazem postsowiecka wykładnia tamtych wydarzeń. Tezy prezydenta Putina dotyczące paktu Ribbentrop-Mołotow niedawno poznaliśmy i trudno oczekiwać, aby tamtejsza wizja historii uwzględniła polski punkt widzenia.

MZ: A czy nas ten problem – skupienie na własnej perspektywie – też dotyka?

PMM: Jasne. Koncentrujemy się na wrześniu’39, a z naszego pola widzenia znika cały ciąg wydarzeń, które doprowadziły do wybuchu wojny – na przykład kryzys czechosłowacki. Byłem zdziwiony, że w Polsce nie powstała na ten temat obszerniejsza literatura, może poza paroma specjalistycznymi pracami. Tłumaczę sobie to tym, że wydarzenia w Czechosłowacji i wokół niej rozgrywały się głównie w sferze dyplomacji, a ta uchodzi w Polsce za dziedzinę nudniejszą niż historia militarna.Pisząc tę książkę, miałem te dwie okoliczności na uwadze. Chciałem więc pokazać, że kryzys 1938 roku miał szczególne znaczenie i że jego dzieje nie są mniej fascynujące niż historia wojny jako takiej. Zresztą mało przecież brakowało, by wojna rozpoczęła się już wtedy.

MZ: „Kiedy wybuchnie wojna”, niezależnie od innych zalet, to świetne ćwiczenie z historycznej empatii – próba spojrzenia na wydarzenia w Europie Środkowo-Wschodniej końca lat 30. niekoniecznie polskimi oczami. Co takiego widać z tej perspektywy, co nam na ogół umyka?

PMM: Dwuznaczne zachowanie Polski podczas tamtego kryzysu. Powinniśmy je umieć poddać samokrytycznej ocenie. Oczywiście nie ma dziś racji Władimir Putin twierdzący, że byliśmy podżegaczami wojennymi, ale poczucie, że zawsze i bez dyskusji stawaliśmy przeciw hitlerowskim Niemcom, także jest przesadne. Nie byliśmy rzecz jasna sojusznikiem Rzeszy, nie to chcę powiedzieć – a raczej, że polskie stanowisko wobec kryzysu 1938 roku było złożone. Powinniśmy mieć np. świadomość, że Czesi, zwłaszcza tamtejsze czynniki wojskowe, uważali od pewnego momentu, że gdyby przyszło im się bić z Niemcami, to Polska wbije im nóż w plecy, po prostu: sama zaatakuje. W ich kalkulacjach ten czynnik okazał się kroplą, która przepełniła czarę – przesądził o tym, że Czesi uznali, że zbrojny opór nie ma sensu. Mieliśmy opinię państwa, które zachowuje się wobec słabnącej Pragi agresywnie – nawet jeśli czyni to na własną rękę, z własnych pobudek i bez sojuszu z Hitlerem.

Całość tego interesującego wywiadu tutaj