"Jeśli przyjmujesz, że cynizm i zła wola są fundamentem działania ludzi, to przestajesz rozumieć, co się dzieje, bo nie wierzysz absolutnie nikomu" twierdzi Iwan Krastew w rozmowie z Dariuszem Rosiakiem na łamach "Tygodnika Powszechnego", do której pretekstem była wydana właśnie książka "Światło które zgasło. Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców". 

Dariusz Rosiak: Po wyzwoleniu z komunizmu uznaliśmy, że nie ma przed nami innej drogi jak naśladownictwo Zachodu. Normalność była dla nas gdzie indziej, a tu nie zostało nic wartego zachowania. Dlaczego to jest dzisiaj ważne?

Iwan Krastew: Naśladownictwo jest obecne w społeczeństwach od zawsze. Każdy z nas naśladuje innych - w ten sposób się przecież uczymy. Specyfika 1989 roku polegała na tym, że to wtedy zakończył się konflikt między dwiema uniwersalistycznymi ideologiami, które postawiły sobie cel przekształcenie świata według własnego modelu. I jedna z tych ideologii - sowiecki komunizm - upadła. Bo od początku zimej wojny były dwie drogi do nowoczesności: sowiecka i zachodnia. Po 1989 r. została jedna. Demokratyczny liberalizm stał się wiec synonimem nowoczesności. Nie chodziło o to, że za 10 czy 200 lat wszystkie kraje miały wyglądać jak Niemcy czy USA. Ale postkomunistyczne społeczeństwa postawiły sobie za cel naśladowanie Zachodu - jego instytucji, rozwiązań prawnych, stylu życia - bo to była jedyna droga do tego, żeby stać się nie tylko "nowoczesnym", ale też "normalnym".

DR: W książce "Światło które zgasło" nawiązuje Pan, razem ze Stephenem Holmesem, współautorem, do idei "Końca historii" Fukuyamy, z tym, że nie wyśmiewacie go, jak to teraz w zwyczaju. Takie podejście jest bliskie wielu ludziom, który świadomie przeżyli rok 1989. Całe nasze życie fundamentalnie się zmieniło - dla mnie i moich rówieśników to naprawdę był koniec historii. 

IK: Dla nas  - w 1989 r. miałem 24 lata - to był rzeczywiście nowy świat. I wydawało się, że wiemy, jak nasz świat będzie wyglądał za 20 - 30 lat. W gruncie rzeczy niewiele wiedzieliśmy o Zachodzie, bo przecież nie podróżowaliśmy. Obraz Zachodu był tylko w naszej wyobraźni. I jeszcze jedna ważna rzecz: naśladowaliśmy pewien model, ale ten model się zmieniał. W 1989 r. Zachód był zdominowany przez konserwatystów, jeszcze przyznawał się do chrześcijańskich korzeni, był znacznie mniej liberalny obyczajowo. Teraz Zachód jest zupełnie inny, rok 1989 zmienił przecież nie tylko Wschód, ale i Zachód. 

DR: Fukuyama nie twierdził, że kończy się historia jako taka. On po prostu zauważył, że liberalna demokracja staje się punktem odniesienia dla większości społeczeństw na świecie. Niektórzy uważają, że Zachód po 1989 r. po prostu skolonizował pokomunistyczny Wschód. Panowie nie zgadzają się z tą opinią. 

IK: To nie była kolonizacja. Nikt nas nie najeżdżał, nikt nas nie zmuszał. Sami zdecydowaliśmy, że chcemy być jak Zachód. Tylko nie zwróciliśmy uwagi, że w naśladownictwie, także podjętym z własnej woli - występuje relacja siły. Zachód był silniejszy od Wschodu i tej siły używał. 

Cały wywiad można przeczytać w Tygodniku Powszechnym z 18 października 2020 roku.