W pisarstwie autobiograficznym Andy Rottenberg najbardziej cenię to, że jest adekwatne – trafia w punkt, szanuje czas i emocje. Podobnie zresztą jak bohaterka tych zapisków, która śpieszy się, kiedy trzeba, a zwalnia, kiedy codzienność karleje w obliczu sił bezwzględnych i ostatecznych. Rottenberg nie sili się na kabotyńskie gesty. Wyraża stany i emocje (w tym także religijne) tak, by ich forma nie wyparła przypadkiem treści – by nie przedobrzyć, nie wylać dziecka z kąpielą.

Całość recenzji dostępna TUTAJ