W świecie, w którym kłamstwo jest wszechobecne, bardzo łatwo przekonać ludzi, że prawda nie ma najmniejszego znaczenia. Dzieje się to i w świecie polityki, i mediów. Znany amerykański prawicowy komentator polityczny, pracujący dla Fox News, Sean Hannity, przekonywał, że skoro wszystkie media są stronnicze, on też może być stronniczy. Rosyjska propaganda używa podobnych argumentów. Putin czy Trump kłamią na potęgę, ale wcale tego nie ukrywają. Po prostu zamiast faktów dziś liczy się to, czy jesteś „autentyczny” - mówi w rozmowie z Tomaszem Walczakiem brytyjski badacz dezinformacji z London School of Economics, autor książki "To nie jest propaganda", Peter Pomerantsev.

Tomasz Walczak: Wiele lat przed tym, jak poznaliśmy określenia „fake news” i „internetowe trolle”, znana brytyjska grupa muzyczna Faithless w jednym ze swoich największych hitów śpiewała o tym, że „dezinformacja jest bronią masowego rażenia”. Problem nie jest więc nowy, ale A.D. 2020 dużo bardziej niepokojący. Co się zmieniło?

Peter Pomerantsev: – Piosenka Faithless odnosiła się do wojny w Iraku i rozpowszechniania przez rząd Tony’ego Blaira fake newsów o posiadaniu przez reżim Saddama Husajna broni masowego rażenia, co było pretekstem do inwazji na Irak. Nazwałbym to staromodną dezinformacją, ponieważ i rząd brytyjski, i administracja George’a Busha starały się, by ich kłamstwa brzmiały jak prawda. Na forum ONZ przedstawiali dowody na poparcie swoich tez, próbując przekonać ludzi „faktami”. Kiedy ich kłamstwa zostały obnażone, wyborcy byli wściekli, ponieważ poczuli się oszukani. Niemniej to nadal dezinformacja, która ceni sobie prawdę. Próbując bowiem podrabiać prawdę, pokazujesz, że prawda ma znaczenie.

TW: Dziś już nie ma?

PP: Kilkanaście lat po inwazji na Irak jasno widać, że polityczni liderzy w ogóle nie przejmują się tym, że są przyłapywani na kłamstwie. Można wręcz odnieść wrażenie, że świetnie się bawią, pokazując faktom i rzeczywistości wyprostowany środkowy palec i czując się bezkarnie. (...)

TW: Wracając broni masowego rażenia, to monopol na nią mają w zasadzie tylko władze polityczne. Z dezinformacją jest podobnie?

PP: Już nie. To kolejna wielka zmiana, ale bardziej technologiczna niż kulturowa, która sprawiła, że zmienił się model propagandy. To już nie jest jeden przekaz dla wielu, ale wiele przekazów dla wielu i w takim krajobrazie komunikacyjnym każdy może być cyfrowym Goebbelsem. Kiedy w mojej grupie badawczej na London School of Economics przyglądamy się cyfrowej dezinformacji w czasie wyborów, dostrzegamy mnóstwo aktorów w tej grze: państwo, ekstremistów, aktywistów, pojedyncze osoby, które kierują się różną motywacją. Czy to finansową – w końcu większość dezinformacji jest po to, żeby coś ci sprzedać – czy to polityczną, czy po prostu dla wyśmiania czegoś. To wojna wszystkich ze wszystkimi.

TW: Długo żyliśmy utopijną ułudą o internecie jako arcydemokratycznym narzędziu, które pozwala przełamywać monopol informacyjny elit, sprawia, że wolność słowa kwitnie, a cenzura należy do pojęć historycznych. Jak to się stało, że władze i elity rządzące tak sprawnie wykorzystują je przeciwko społeczeństwom?

PP" Po prostu przystosowały się do cyfrowych realiów, zrozumiawszy, że z powodzeniem mogą używać tych narzędzi we własnych celach. Mogą stworzyć farmy trolli, które w mediach społecznościowych będą promować wygodną dla nich narrację. Mogą swoją propagandę precyzyjnie adresować do bardzo konkretnych grup – coś, co w czasach sprzed internetu było niemożliwe. Zrozumiały też przede wszystkim jedno.

Całość wywiadu, do którego lektury namawiamy, znajduje się tutaj