Marcin Napiórkowski na łamach Przeglądu Politycznego (137 2016 [31]) pisze o swojej książce Powstanie warszawskie. Historia pamięci 1944-2014.

Kiedy kończyłem prace nad maszynopisem Powstania umarłych, w okolicach 1 sierpnia co roku emocje wzbudzało przede wszystkim okazywanie politycznych sympatii i antypatii na Cmentarzu Powązkowskim. Większość komentatorów w gwizdach, buczeniu czy transparentach widziała jedynie kolejną odsłonę konfliktu między dwiema partiami, który przeniósł się na teren apolityczny jakim rzekomo powinna być pamięć zbiorowa.Przeciwnicy tego rodzaju manifestacji wyjaśniali je negatywną retoryką Prawa i Sprawiedliwości czy (nieco bardziej życzliwie) poczuciem marginalizacji, jakiego doświadczać miało wielu wyborców tej partii. Broniący prawa do wyrażania sprzeciwu wskazywali na cyniczne zawłaszczanie rocznic przez polityków, którym w innych kontekstach wcale na pamięci nie zależało. Jedni i drudzy zgadzali się więc ostatecznie, że spór jest następstwem konkretnego układu sił politycznych, w który – nieco przypadkiem – wciągnięte zostało powstanie.