Betonoza” jest klasyczną książką reporterską zaangażowaną, w której najważniejszy jest temat i czas, w którym powstaje. Czytana już za kilka lat będzie - miejmy nadzieję - opowieścią o tym, jak żyliśmy, ale ten brak czasowej uniwersalności jest typowy dla reportaży mających uchwycić “na gorąco” jakieś zjawisko. I nawet nie wiem, czy bym o niej pisał, bo osobiście to ja się z niej niewiele nowego dowiedziałem (no poza kilkoma zupełnie mi niepotrzebnie psującymi nastrój historyjkami), ale trzeba przyznać Mencwelowi, że pisze sprawnie, chwilami potoczyście i z zaangażowaniem, ale zna umiar.

A najbardziej mnie skłonił do wspomnienia o tej lekturze pewien fragment. Pisze Mencwel gdzieś w pierwszych rozdziałach: “Możemy sobie tylko wyobrazić , ile drzew musiało paść, by zyski były aż tak duże”. “Wyobrazić” jest tu słowem kluczowym, bo czy my mamy wyobraźnię? W wyobraźni urzędników odpowiedzialnych za wycinki drzew to drzewa atakują narąbanych kierowców, wyskakują im zza zakrętu, zatem trzeba je usunąć. Więc może nie mamy wyobraźni? I słusznie pisze dalej Mencwel: “może należałoby to szczegółowo wyliczyć”. I Mencwel to liczy! Wiem, że zachwycam się jak sikorka na widok niedosolonej słoniny, ale czytam sterty tekstów non-fiction i tam ciągle jest “w wyobraźni”, “jak wiadomo”, “każdy chyba”. No i tak Mencwel zwyczajną przyzwoitością reporterską sprawił, że mi przyjemniej na synapsach się zrobiło. Milej tak jakoś, rzetelniej, uczciwiej.

Całość recenzji znajduje się na profilu fb Zdaniem Szota