Przez sześć lat w seminarium nie zostałem nawet przeszkolony, jak odprawić mszę czy udzielić ostatniego namaszczenia, nie mówiąc o zarządzaniu parafią. Najważniejsze było cały czas wpajanie nam posłuszeństwa wobec przełożonych - mówi Robert Samborski, autor książki "Sakrament obłudy", w rozmowie z Ewą Wilczyńską z "Gazety Wyborczej".

Tąpniecie powołań obserwujemy od blisko 10 lat i jest skorelowane ze wzrostem społecznej świadomości o nadużyciach w Kościele, a także większej otwartości na homoseksualizm. Kiedyś kapłaństwo było drogą ucieczki dla gejów przed ostracyzmem, teraz takiej potrzeby już nie ma. Po co więc utrzymywać tyle seminariów, jeżeli nie ma wystarczająco chętnych, którzy by do nich wstępowali. (...)

W seminarium najważniejsza była „formacja", a największym walcem, który przerabiał nasze umysły – codzienność. Kluczowe było posłuszeństwo wobec przełożonych. Nieważne, czy ich polecenia miały sens – trzeba było je wykonać. Ciągle mówiło się o posłuszeństwie. Regularnie słyszałem, że jeżeli klerykowi nawet zaświta myśl, że chce się sprzeciwić poleceniu przełożonego, choćby był nim starszy kolega delegowany do koordynowania jakiegoś zadania, to powinien się zastanowić, czy nadaje się na księdza. (...)

Miałem bardzo wiele szczęścia i dzięki temu, a także dzięki nielicznym ludziom, którzy mnie wspierali, poradziłem sobie. Wiele jest tragicznych historii, kiedy to byli klerycy zostawali zupełnie sami, bo bliscy się od nich odwrócili, a oni nie potrafili zainstalować się w świeckim życiu. Zdarzały się próby samobójcze. (...)

Cała rozmowa do przeczytania na stronie "Gazety Wyborczej".

Książka dostępna w sklepie Wydawnictwa KP.