Dla wielu moich rozmówców o wiele bardziej dewastujące było milczenie bliskich czy poczucie bycia oszukiwanym. Kwestia pochodzenia - że byli dziećmi zrodzonymi z gwałtów podczas II wojny - schodziła na dalszy plan - mówi Jakub Gałęziowski, autor książki "Niedopowiedziane biografie", w rozmowie dla "Dziennik Gazeta Prawna".

Rodziny, których dotknęło to doświadczenie, próbowały wyprzeć problem. Większość osób, których historie poznałem, wychowały matki, dziadkowie lub ewentualnie inni dalsi krewni. To dawało im szansę, by w pewnym momencie dowiedzieć się czegoś o swoim pochodzeniu. Jeśli zaś dzieci poczęte z gwałtów trafiały do domu opieki lub adopcji to przeważnie wszelki ślad po nich ginął. Często ich nowe rodziny nie miały świadomości, że ojcem ich przybranych dzieci był okupant niemiecki czy żołnierz radziecki. (...)

Znamy przypadki wyroków wydanych na kobiety przez Państwo Podziemne. Były też pojedyncze egzekucje - ale zwykle nie za "sypianie z wrogiem", lecz za donosicielstwo czy denuncjację. Sprawa ewentualnych kontaktów intymnych była drugorzędna. Niektóre formacje partyzanckie za to ostatnie goliły włosy delikwentkom, ale to też zdarzało się rzadko. Po wojnie komuniści tym się już nie zajmowali. Władza widziała wrogów w innych grupach społecznych. Dzięki temu te kobiety i ich dzieci zniknęły z pola jej widzenia. Lokalne społeczności także nie były zainteresowane wyciąganiem konsekwencji czy zemstą - przypadki samosądów były pojedyncze. Według mnie, inaczej niż w Europie Zachodniej, w Polsce tego rodzaju relacje w niemieckim okupantem były do pewnego stopnia społecznie akceptowane, widziano w nich przede wszystkim strategię przetrwania. (...)

Większość zgwałconych przez żołnierzy Armii Czerwonej kobiet, które zdecydowały się na poród, pozostało na miejscu. Do dziś ich historie nie wychodzą poza lokalne społeczności - jeżdżąc po Polsce słyszałem od ludzi, że wiedzą, kto z sąsiadów ma takie pochodzenie, ale nie mogą mi powiedzieć, bo to była pilnie strzeżona tajemnica. A ja powinienem odpuścić i nie zajmować się tematem. (...)

Ojcami większości osób, z którymi rozmawiałem, byli okupanci niemieccy. Te osoby próbowały ich idealizować - jeżeli nie mieli żadnych konkretnych informacji na ich temat, wyobrażali sobie ich jako żołnierzy Wehrmachtu, najpewniej zmuszonych do walki, zdolnych do uczuć. W podobny sposób zresztą fantazjowali o miłosnym związku biologicznych rodziców - chcieli, aby to był płomienny romans wbrew złu wojny. (...)

Cała rozmowa dostępna jest w "Dzienniku Gazecie Prawnej" (18/11).