Wyobrażamy sobie, że getto, Treblinka czy Auschwitz przyszły spoza naszego świata. Ale wyzwaniem dla naszej wrażliwości jest to, że takie zbrodnie rozgrywały się w banalnych, codziennych przestrzeniach. Chodząc dziś po szkole przy ulicy Stawki trudno sobie wyobrazić, że tymi schodami i tymi korytarzami szło na śmierć trzysta tysięcy ludzi - mówi Zofia Waślicka-Żmijewska, współautorka książki "Warszawski Trójkąt Zagłady", w rozmowie z Mateuszem Zimmermanem dla "Onet.pl".

Kiedy zaczynałam się zajmować tym tematem, odruchowo kojarzyłam Umschlagplatz z miejscem, w którym dzisiaj stoi pomnik – a to przecież była dużo większa przestrzeń.

Zacznijmy od muru. Biegł wzdłuż ulicy Stawki, tam, gdzie teraz jest jezdnia. Brama na Umschlagplatz znajdowała się mniej więcej w miejscu, gdzie dziś stoi pomnik. Żydzi, których zapędzano na ten teren z różnych stron getta, przekraczali bramę – i po prawej stronie widzieli mur, a przed sobą spory budynek.

To był gmach przedwojennej szkoły powszechnej, dziś powiedzielibyśmy: podstawowej. Bryła budynku przypomina literę L, tzn. ma on dwa skrzydła – to dłuższe biegnie wzdłuż ulicy, krótsze jest do niej prostopadłe, wchodzi na podwórze. Spory teren, wówczas jeszcze było tam trochę magazynów, a przede wszystkim rampa i tory kolejowe. Tak wyglądał wtedy Umschlagplatz. (...)

Samo to, że te budynki stoją do dziś, jest sprzeczne z logiką zagłady, której ofiarami byli nie tylko ludzie, ale i niemal cała dzielnica. Wszystko, czego nie zrównano z ziemią, było wyjątkiem. Te trzy budynki są dziś łącznikami z tamtą przeszłością. (...)

Najważniejszą częścią tej pracy były zdjęcia — "Warszawski trójkąt zagłady" to w dużej mierze album fotograficzny. Zdjęcia robił Artur Żmijewski, ich estetyka jest celowo niewspółczesna. Nie chodzi tylko o to, że w większości są czarno-białe — Artur postawił na technikę możliwie najbardziej zbliżoną do tej z lat 40. (...)

W kamienicy przy Żelaznej i w budynku psychologii o żadnych "duchach" nie słyszałam. Za to w Zespole Szkół Ekonomicznych zetknęłam się z paroma historiami o tym, jak pracownicy coś "widzieli" lub czuli. Albo, że ktoś się obawia schodzić do piwnic. Albo, że na podłogę spadł jakiś przedmiot, choć nie miał prawa spaść.

Te "duchy" to jest coś moim zdaniem całkiem naturalnego. Przebywanie w tych miejscach przez dłuższy czas – kiedy się zna ich historię – bywa po prostu przytłaczające. Trudno jest pracować w miejscu, o którym się wie, że przeszło tędy na śmierć kilkaset tysięcy ludzi. Sama nieraz wychodziłam stamtąd bardzo zmęczona.

Nasza wrażliwość jest bezradna wobec tego rodzaju zbrodni – i nie chodzi tylko o te konkretne budynki. Cała okolica, dzisiejszy Muranów, jest "miejscem-po-getcie", a więc przestrzenią, która jest naznaczona cierpieniem i śmiercią. Zniszczona część miasta jest tutaj przez cały czas. To, co pozostało po dawnych żydowskich mieszkańcach, dosłownie tkwi w ziemi: szczątki dobytku, pamiątki, przedmioty codziennego użytku, kości. Ludzki umysł próbuje sobie z tym na różne sposoby poradzić. (...)

Cała rozmowa dostępna na portalu Onet.pl.

Książka do kupienia w sklepie Wydawnictwa KP.