Nawet najbardziej konserwatywni irlandzcy księża nie są ślepi na to, co się dzieje. Mówią: Musimy dać tym starym strukturom umrzeć i zobaczyć, co nowego się wyłoni. A polski Kościół wciąż chciałby zakonserwować rzeczywistość - mówi Marta Abramowicz, autorka książki "Irlandia wstaje z kolan", w rozmowie dla tygodnika "Newsweek".

Byłam ciekawa, jak Irlandczykom udało zerwać z Kościołem katolickim. Czy chodziło tylko o to, że grupa osób w połowie lat 90. powiedziała, że były ofiarami przemocy, molestowania seksualnego czy proces ten wyglądał inaczej? No i chciałam sprawdzić, czy Polska ma szansę pójść drogą Irlandii. (…)

Jeden z polskich dominikanów w Dublinie ostrzegał, żeby polscy księża pilnowali konfesjonałów. Bo zmiana w Irlandii zaczęła się od tego, że ludzie stopniowo przestawali chodzić do spowiedzi, a dziś konfesjonały służą jako schowki na szczotki i świąteczne dekoracje. Katolicyzm więc wygląda tam zupełnie inaczej. Nie tylko wierni, ale i kapłani są przekonani, że kobiety powinny być księżmi, a celibat zniesiony. Działa tam niezależne Stowarzyszenie Księży Katolickich, do którego już 10 lat temu należała jedna trzecia irlandzkich kapłanów: płacą składki, mówią co myślą, nie są bezwolnymi poddanymi swoich biskupów. Robią badania na temat życia religijnego wiernych. Głoszą, że trzeba skończyć ze sztywną hierarchią kościelną, gdzie ksiądz ma być całkowicie posłuszny biskupowi, a ten z kolei papieżowi. Natomiast wierni żądają, żeby kościół był bardziej demokratyczny, np. żeby to oni mogli wybierać swojego biskupa. W Polsce to na razie nie do wyobrażenia. (…)

Jeśli kobieta zaszła w ciążę bez ślubu, właściwie nie dochodzono, kim jest ojciec. To ona zawsze była winna, rosnącego brzucha nie dało się ukryć. Ksiądz potępiał ją z ambony, a rodzina była okryta hańbą. Musiała zniknąć z oczu katolickiej wspólnoty. Umieszczano ją w domu matki i dziecka. Tam czekała na poród, a następnie dziecko było przekazywane do adopcji. Jeśli matka nie chciała zrzec się do niego praw, trafiało do szkoły przemysłowej, która była rodzajem sierocińca. Obie instytucje były prowadzone przez zakony, ale finansowane przez państwo. Cały ten system pomagał w usunięciu takiej kobiety i dziecka z widoku publicznego. (…)

Moja książka "Zakonnice odchodzą po cichu" miała gigantyczny odzew społeczny, ciekawiła ludzi, bo obnażała to, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami klasztorów. Ale kolejna książka, "Dzieci księży", gdzie pokazuję, że społeczeństwo ma udział w "kryciu" podwójnego życia księży, nie spotkała się już takim odbiorem. Ludzie mówili: Przecież my o tym wszystkim wiemy. – Jak to wiecie? Wiecie, co myślą o Was dzieci księży? – pytałam. Ludziom trudno jest się zmierzyć z tym, że mogli przyczynić się do czyjejś krzywdy, akceptując istniejący system społeczny. System, w którym katolicka wspólnota obwiniała matkę za to, że zaszła w ciążę z księdzem, nigdy natomiast kapłana. Matki musiały uciekać z dziećmi do innych miejscowości, bo nie mogły znieść szeptów i spojrzeń. Tak samo było w Irlandii: wielu wiedziało, co się tam odbywa, ale bało się zareagować, sprzeciwić.

Cała rozmowa dostępna jest na stronie tygodnika "Newsweek".