Tak, proszę księdza. Nie, proszę księdza - jak Irlandia uwolniła się spod władzy kościoła
Rodzenie dzieci i zajmowanie się domem - to jedyna perspektywa, jaka roztaczała się przed zamężną, irlandzką kobietą. O wszystkim, co związane ze sferą publiczną i finansową, decydował mąż - mówi Marta Abramowicz, autorka książki "Irlandia wstaje z kolan", w rozmowie dla portalu Styl.pl.
Kobietę w nieślubnej ciąży uważano za grzesznicę, która swój czyn musi odpokutować. Ma ciążowe dolegliwości? Trudno. Nie ma siły? Trudno. Poroni? Trudno. Porody przyjmowano na miejscu, ponieważ samotne matki nie były dobrze widziane w szpitalach - pacjentki nie chciały przebywać w ich towarzystwie. Zakonnice, które z konieczności wcielały się w role akuszerek, odmawiały podawania leków przeciwbólowych, zgodnie z biblijną zasadą: "będziesz w bólach rodziła". Powtarzały i inne sentencje np. "To kara za to, że rozłożyłaś nogi" albo "dziewięć miesięcy temu miałaś swoją zabawę, to teraz cierp". Rozerwane ciała, szycie "na żywca"- tak wyglądały porody w domach matki i dziecka. Kobiety, z którymi rozmawiałam, na opisanie tych scen używały sformułowania "rzeźnia". (…)
Dobroczynne z założenia instytucje zamieniły się w miejsca tortur. Szkoły były prowadzone przez zakony. W Irlandii do tych miejsc, w których pracowało przecież się najtrudniej i które wymagały największych kompetencji, często trafiali ludzie, którzy mieli ich najmniej. Kobiety i mężczyźni bez wykształcenia, bez predyspozycji charakterologicznych, którzy szli do klasztoru, by uciec od biedy. Nie odnajdywali się w tej pracy, a frustrację często przelewali na podopiecznych. Tak rodziła się przemoc. (…)
Rodzenie dzieci i zajmowanie się domem - to jedyna perspektywa, jaka roztaczała się przed zamężną, irlandzką kobietą. O wszystkim, co związane ze sferą publiczną i finansową, decydował mąż. Tylko on pracował, więc on decydował, na co wyda pieniądze. Jeśli decydował źle, pozostawało zacisnąć zęby, bo prawo nie dopuszczało rozwodów. Jego sprawczość była ogromna, a żony żadna. Kobieta nie mogła nawet sama wypożyczyć telewizora, podczas gdy mężczyzna mógł sprzedać dom bez wiedzy i zgody żony, a potem wyjechać do Ameryki i zostawić rodzinę na bruku. (…)
Irlandia w 1922 roku wyzwoliła się spod trwającej ponad 700 lat brytyjskiej dominacji. W tym młodym, ubogim państwie, Kościół był jedynym wystarczająco zamożnym podmiotem, by zająć się opieką społeczną i edukacją. Wziąć na siebie ciężar zadań, którym państwo nie było w stanie sprostać. Dodatkowo, był on postrzegany jako ten, który pomógł Irlandczykom przetrwać lata okupacji, ocalić narodowego ducha. Gdy utworzono Wolne Państwo Irlandzkie, biskupi stali się partnerami w współrządzeniu krajem. (…)
W książce pokazuje życie moich bohaterów, każdy i każda z nich musiał w pewnym momencie podjąć decyzję, jak się zachować w obliczu wszechwładzy Kościoła. Dylematy przed którym stawali Irlandczycy i Irlandki bliskie są tym, który my dzisiaj mamy. Czy żyć w zgodzie ze swoimi wartościami i narazić się na konsekwencje, czy też naginać swoje sumienie i postępować, jak wszyscy wokół? Albo: jak zważyć to, że Kościół zrobił wiele dobrego dla kraju i jednocześnie był źródłem ogromnej przemocy?
Cała rozmowa dostępna jest na portalu Styl.pl.