Młodzi księża namawiają cię na seminarium, robią swoistą reklamę, ale żaden z nich nie powie, co tak naprawdę cię tam czeka. Roztaczają zawsze aurę tajemnicy, która jest też dla młodego człowieka pociągająca. Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne - mówi Robert Samborski, autor książki "Sakrament obłudy", w rozmowie z Jackiem Tomczukiem dla Newsweek.pl.

Nie widziałem, żeby do seminarium przyszedł chłopak młody, zdrowy, mający super relacje ze swoimi rówieśnikami, po prostu normalny, jakich widzimy w szkole na korytarzach. Idą tam osoby, które mało zaznały w życiu prawdziwej miłości i akceptacji. Seminarium dostosowuje tych ludzi do życia, ale na swoich zasadach, jako całkowicie oddanych korporacji pracowników, którzy mają całym sobą tę korporację reprezentować, a o sobie, swoich marzeniach, pragnieniach i potrzebach – zapomnieć. (...)

Seminaria nie mają żadnej aury metafizyki, to rodzaj koszar. Ale bardzo specyficznych. W wojsku sprawa jest prosta, żołnierze dostają rozkaz i muszą go wykonać. W seminarium tak to nie działa. Tam jest tak, że zanim padnie polecenie od przełożonego, klerycy już mają się sami domyśleć, jak ono będzie brzmiało i je wykonać. Natomiast jeśli kleryk, a i owszem, posłusznie wypełnia polecenia, ale trzeba mu mówić, co ma robić, to jest to bardzo niemile widziane przez przełożonych. A po drugie, rozkazy nie wszystkich obowiązują. Bo w seminarium nie wszyscy są równi. Jeśli przychodzisz z parafii, której proboszcz wpłaca do kurii duże datki, jest ulubieńcem biskupa lub wprowadza regularnie do seminarium ministranta, to on od razu masz wyższą pozycję i większe prawa niż inni. Możesz jawnie złamać regulamin, a przełożeni jeszcze cię pobłogosławią. (...)

Seminarium to samotność, udawanie i brak szczerości. Pobyt tam jest pełen trudnych doświadczeń, ale nie ma miejsca na szczerą rozmowę o tym. Nikt się tym nie interesuje. To dramat tych ranionych przez seminaryjną rzeczywistość mężczyzn, że po wyświęceniu idą pracować z ludźmi i będą ranić innych. (...)

Szczera rozmowa z ojcem duchownym może się różnie skończyć. W seminarium wszyscy wiedzą, że to co się mu mówi w najgłębszej tajemnicy, może często wypłynąć do przełożonych. Tajemnica spowiedzi w seminarium jest często fikcją. Przez sześć lat jesteś samotny, bo nie możesz ufać ani kolegom, ani spowiednikowi. Owszem, zdarza się, że klerycy ze sobą rozmawiają o seksie, ale bez żadnych osobistych zwierzeń i operują tak wulgarnym, obscenicznym myśleniem, jakiego nigdzie poza seminarium nie zaobserwowałem. Zresztą ogólnie rozmowy w seminarium są pełne złośliwości, szybkich ripost, można sobie wyćwiczyć cięty język. Umiejętność odgryzania się - to jedna z podstawowych umiejętności, którą tam trzeba posiąść, żeby przetrwać. (...)

W seminarium o homoseksualistach myśli się i mówi samymi stereotypami, najbardziej prymitywnymi uproszczeniami. Ten język przechwytują też klerycy. Kiedy przełożony chce upokorzyć kleryka, powie mu: że rusza się jak pedał. Najskuteczniejszym sposobem zdyskredytowania kogoś jest rzucenie na niego podejrzenia o homoseksualizm. Natychmiast wokół niego robi się pusto a przełożeni zaczynają się takiemu bardzo podejrzliwie przyglądać. Oczywiście, ponieważ operuje się stereotypami, to takie oskarżenia najczęściej dotykają tych, którzy wcale homoseksualistami nie są, jest to tylko jeden ze sposobów na zniszczenie nielubianego kolegi. (...)

Cała rozmowa dostępna jest na stronie Newsweek.pl.

Książka do kupienia w sklepie Wydawnictwa KP.