Kościół ma różne środki, którymi może dysponować - także fizycznej przemocy, ale jest w tym bardzo chaotyczny. To nie jest uporządkowana korporacja, która ma jakiś cel. Panuje tam — nazwijmy to po imieniu — burdel, który opiera się na władzy dyktatorskiej - mówi Robert Samborski, autor książki "Sakrament obłudy", w rozmowie z Alanem Rynkiewiczem w Onet.pl.

Byłem wtedy mocno wierzący. Nawet mi się to podobało, że zostałem usunięty, bo chrześcijaństwo opiera się w całości na gloryfikacji cierpienia. Napisałem pracę magisterską o Janie od Krzyża, który pisał, że to najpewniejsza droga do Boga, Czułem, że tak ma być, że to jest dobre. Dużo później zobaczyłem, że to do niczego nie prowadzi. Kościół nie mógł się mnie pozbyć — nie zrobiłem nic, co sprawiłoby, że należałoby mnie usunąć. (...)

Kościół ma różne środki, którymi może dysponować - także fizycznej przemocy, ale jest w tym bardzo chaotyczny. To nie jest uporządkowana korporacja, która ma jakiś cel. Panuje tam — nazwijmy to po imieniu — burdel, który opiera się na władzy dyktatorskiej. Biskupi ją posiadają na terenie swoich diecezji. Mają wokół siebie sztab ludzi, którzy — żeby się utrzymać —oszukują i robią swoje interesy. Kościół jawi się jako monolit, a tak naprawdę to jest federacja, w której każdy robi sobie, co chce. (...)

Kiedy ksiądz zakocha się w kobiecie, co się przecież zdarza, stwierdza "porzucę kapłaństwo, wezmę ślub, założę rodzinę". Ma możliwości się do tego przygotować, także finansowo, zawodowo. Mam znajomych, którzy myśląc o odejściu z kapłaństwa, zrobili sobie jakiś kurs czy dodatkowe szkolenia, studia podyplomowe itd. Mieli zawód. Natomiast osoba, która była na tyle głupia jak ja, że ufała Kościołowi do końca, była kompletnie na tę rzeczywistość nieprzygotowana. (...)

Przez całe sześć lat nie miałem przeszkolenia, jak odprawić mszę. Gdybym zostałbym księdzem, nie wiedziałbym, jak udzielić ostatniego namaszczenia. Już nie mówię o takich rzeczach parafialnych. Proboszcz jest zarządcą pewnego przedsiębiorstwa, w końcu musi też płacić rachunki. Ja nie miałbym najmniejszego pojęcia, jak to zrobić. Seminarium nie uczy gospodarności. Jeżeli ksiądz ma smykałkę biznesową, to będzie dobrze zarządzał parafią, ale nie każdy ma menedżera we krwi. Stąd się biorą ci, którzy tak wołają o kasę — bo im jej ciągle brakuje, przecieka im przez palce, bo nie umieją racjonalnie gospodarować. Każdy kapłan, który ma choć trochę oleju w głowie i doświadczenia w pracy na parafii, widzi, ile przydało mu się z tego, czego się uczył. Większość jest niepotrzebna. (...)

Jestem naprawdę szczęśliwy, że nie zostałem księdzem. Nie zazdroszczę im. Niech oni mają kasy trzy razy tyle, ile ja zarabiam, ale zdrowia, które przez to tracą, nikt im nie odda…

Rak to jest choroba zawodowa księży. Dostają go w bardzo młodym wieku, dlaczego? Prawdopodobnie właśnie przez stres, który mają non stop. Ksiądz w swojej pracy jest 24 godz. na dobę, siedem dni w tygodniu. To się odbija na ich zdrowiu. Niestety. (...)

Cała rozmowa do przeczytania na Onet.pl.

Książka do kupienia w sklepie Wydawnictwa KP.