Wiele złego możemy powiedzieć o władzach PRL-u, to oczywiste. Natomiast zakres inwestycji w EJ Żarnowiec był szeroki i zaskakująco przemyślany. Oprócz tego, że przygotowywano kadry, lokalizację, to również bardzo skrupulatnie edukowano mieszkańców okolicy - mówi Piotr Wróblewski, autor książki "Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej", w wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego".

Wychowałem się w Redzie, urodziłem w Wejherowie. Temat Elektrowni Jądrowej Żarnowiec pojawiał się często przy rodzinnym stole, przy różnego rodzaju spotkaniach. Większość mieszkańców regionu ma wyraźne stanowisko w sprawie budowy elektrowni jądrowej oraz tego, co należało z tym projektem, na początku lat 90. XX w. zrobić. W Polsce Kaszuby mają opinię bogatego regionu, a wielu ludzi mówiło mi wprost, że obecnego sukcesu Kaszub nie byłoby, gdyby nie to, co pozostało po elektrowni, czyli kadry oraz infrastruktura. Ale z drugiej strony, w Wejherowie na początku transformacji elektrownia była przedstawiana jako „czyste zło”, bo nie wykorzystano potencjału budowy, nie zrealizowano obiecanych inwestycji, a na dodatek osoby, które przyjechały z całej Polski do obsługi przyszłej elektrowni, zajęły mieszkania, na które miejscowi czekali latami i nie mogli ich dostać. To rodziło konflikty. Co ciekawe, te emocje są bardzo silne i dziś. Część osób, które pytałem o Żarnowiec, nie chciała w ogóle rozmawiać lub nie chcieli się zgodzić, żeby ich imię i nazwisko znalazło się w reportażu. Tłumaczyli, że jest to temat, który wciąż jest dla nich wrażliwy. Żarnowiec z jakiejś przyczyny wciąż wywołuje w nich ogromne emocje. (...)

Opracowano scenariusze lekcji, z którymi Ryszard Kurylczyk, jeden z zastępców dyrektora EJ, jeździł po Pomorzu, na budowę przyjeżdżali nauczyciele fizyki, którzy następnie w szkołach opowiadali, jak ten obiekt będzie pracował, co się zmieni, jaki będzie jego wpływ na ich życie i środowisko. Co ciekawe, szefowie elektrowni założyli, że grupą, do której należy przede wszystkim docierać z tego typu edukacją, są uczniowie klas IV, V i VI podstawówki, którzy w momencie osiągnięcia pełnoletności będą mogli zobaczyć otwarcie elektrowni i rozpoczęcie przez nią pracy. Był to ciekawy pomysł propagandowy. Wydaje mi się, że jego konsekwencje dziś obserwujemy, bo rzeczywiście w gminach takich jak Choczewo czy Gniewino ludzie są entuzjastycznie nastawieni do budowy obecnej elektrowni jądrowej. (...)

Decyzja o budowie elektrowni jądrowej była przez lata odkładana. Wynikało to właśnie z tego, że „Polska węglem stała”, gdyby cytować Gomułkę. Polska nauka w dziedzinie energetyki jądrowej rozwijała się intensywnie. W połowie lat 50. XX w. powstał instytut w Świerku, mieliśmy profesora Andrzeja Sołtana, eksperta szanowanego na całym świecie, także w krajach spoza „żelaznej kurtyny”. Presja środowiska naukowego była wyraźna, ale była pozbawiona politycznego wsparcia. A bez niego nic w tamtym systemie nie było możliwe do realizacji. Zatem na budowę Żarnowca trzeba patrzeć politycznie. Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego, pod koniec 1981 roku, zmienił się rząd. Cały ośrodek decyzyjny, jeśli chodzi o energetykę, przeniósł się ze Śląska, tradycyjnie węglowego, do Warszawy. Od wielu osób usłyszałem, że wojsko zdecydowanie lepiej rozumiało energetykę jądrową niż komunistyczne, cywilne rządy. Co dość zaskakujące, stan wojenny pomógł w podjęciu decyzji o budowie EJ Żarnowiec, choć sama faza planistyczna była od dawna przygotowywana. (...)

Wbrew powszechnemu ujęciu nie da się katastrofy czarnobylskiej powiązać bezpośrednio z upadkiem EJ Żarnowiec. W tamtym czasie, w drugiej połowie 1986 r. i roku 1987, na budowie Żarnowca działo się najwięcej. Z kolei protesty, ich najpoważniejsza faza, zaczęły się dwa, trzy lata po katastrofie w Czarnobylu, w roku 1988, 89, właśnie w Trójmieście. Natomiast całe to zjawisko jest warte uwagi, a wysiłek ludzi, których dziś nazywalibyśmy aktywistami, był ogromny. Metody stosowane przez Ruch Wolność i Pokój, głównie w Gdańsku, i dziś byłyby atrakcyjne w kontekście społecznego sprzeciwu. To były naprawdę dobrze zorganizowane protesty. Miały swój rytm, były powtarzane co tydzień, coraz więcej osób się na nich pojawiało. Wykorzystywano uliczną sztukę, bardzo ciekawe transparenty w stylu: „chcemy papier toaletowy, a nie reaktor jądrowy”... Wydaje mi się, że właśnie wtedy w Trójmieście, w Gdańsku, narodził się na poważnie polski ruch ekologiczny. Zresztą aktywiści z innych krajów śledzili te protesty, do Trójmiasta przyjeżdżali ludzie np. ze Stanów Zjednoczonych, podziwiali formę i zaangażowanie naszych protestujących. Wydaje mi się, że te akcje były dla nich inspirujące. Z drugiej strony, z relacji ówczesnych władz wynika, że ruch sprzeciwu i protesty zupełnie nie miały wpływu na to, że elektrownia nie powstała.

Cała rozmowa dostępna jest na stronie "Dziennika Bałtyckiego".