W innych krajach Europy komuniści nie opowiadali się za likwidacją własnych państw. Chcieli budować komunistyczne Niemcy, Francję itd. Tymczasem polscy komuniści dążyli do uczynienia z Polski republiki sowieckiej o niewiadomych granicach - mówi prof. Andrzej Friszke, autor książki "Czekanie na rewolucję", w rozmowie z Andrzejem Brzezieckim dla "Gazety Wyborczej".

Główną bohaterką mojej książki jest jednak II RP z jej problemami społecznymi i narodowościowymi. Komuniści próbowali te problemy wykorzystać, ale nie zdołali – właśnie dzięki socjalistom. To czyni sytuację w Polsce nieporównywalną z Francją, Niemcami czy Czechosłowacją. (...)

Nie możemy na komunistów patrzeć wyłącznie w kategoriach sowieckiej agentury. Nie przeczę, że partia, która poddała się decyzjom Kominternu, była narzędziem Moskwy, ale w subiektywnym odczuciu polscy komuniści uważali, że dobrowolnie włączają się do ruchu, który jest ogólnoeuropejski i walczy o wielką zmianę społeczną. Zachowywali szlachetność intencji, bezwzględnie potępiali kapitalizm, wyzysk, wierzyli w mit, w możliwość stworzenia ustroju powszechnej równości i bez nędzy, a ta dotyczyła większości. Wielomilionowe grupy społeczne żyły w okropnych warunkach i II RP nie miała możliwości, by je wyraźnie poprawić. Polska była biednym państwem. (...)

Na tym polegała największa różnica ideowa między PPS a komunistami. Ci drudzy mówili, że poprawianie kapitalizmu to bzdura i fikcja. Trzeba cały ustrój zburzyć przemocą, gwałtem, rewolucją – jednym uderzeniem rozwalić stary system i od zera budować nowy, wspaniały świat. Socjaliści odpowiadali, że skończy się na gwałcie oraz przemocy, bo nie tak zmienia się stosunki społeczne. Uważali, że komuniści żyją w iluzji i nie da się zbudować idealnego świata. Postulowali walkę z nędzą, kształcenie robotników, zachęcanie ich do udziału w życiu publicznym, w samorządach i zmienianie warunków krok po kroku. (...)

Komuniści głosili, że poczucie narodowe nie ma znaczenia, a praktyka temu przeczyła. Podziały narodowe okazały się ważne także wśród komunistów. Tak było nie tylko na wschodzie kraju, bo i na Śląsku górnicy dzielili się na polskich i niemieckich. (...)

Przypisuje się Żydom komunizm, ale wśród nich występował cały wachlarz poglądów politycznych, od lewicy do prawicy. W ramach tego wachlarza był jakiś ułamek komunistów, może dwa procent. Wśród tych 120 tys. głosów na komunistów tylko część była żydowska, a Żydów było w II RP trzy i pół miliona. Te liczby mówią same za siebie.

W lewicowych partiach żydowskich, takich jak Poalej Syjon czy Bund, w latach 1918-21 część działaczy uznała, że komunizm jest przyszłością, obiecuje równość wszystkim i należy go popierać. Nastąpiły w tych partiach rozłamy, ale większość odmówiła pójścia za komunizmem. Największą żydowską partią lewicową pozostał Bund, coraz mocniej przeciwny komunizmowi i przywiązany do zasad demokratycznych. (...)

Komuniści w Polsce, choć od 1917 r. cieszyli się, że rewolucja zwyciężyła w Rosji, uważali, że to dopiero początek drogi. Czekali na rewolucję światową. Gdyby do niej doszło i byłaby zwycięska, Moskwa przestałaby być centrum komunizmu. To w Niemczech, a także we Francji, w Anglii, była prawdziwa klasa robotnicza i tam przeniosłoby się centrum komunizmu. Tak myśleli zwłaszcza ci, których uformowała dawna socjaldemokracja, w tym Róża Luksemburg. Obok nich jednak rosło w partii znaczenie tych, dla których jedynym wzorem był bolszewizm, a „ojczyzną" stawał się Związek Sowiecki.

Cała rozmowa dostępna jest na stronie "Gazety Wyborczej".