Największym i zarazem najbardziej fascynującym odkryciem było dla mnie to, że plan budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu był właściwie doskonały: kadra miała doświadczenie, a wokół powstało miasto z drogami, osiedlem, ze stołówką, a nawet z kinem - mówi Piotr Wróblewski, autor książki "Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej", w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej".

Sam projekt i technologia były radzieckie, choć polscy naukowcy nanosili poprawki. Ale 60–70 proc. wyposażenia było produkcji polskiej. Bo Żarnowiec to dla mnie także fascynująca historia modernizacji rodzimego przemysłu. W tym czasie Polska była w stanie, kupując zagraniczne technologie – nie tylko ze Wschodu – rozwijać je podług swoich potrzeb. Zakontraktowana moc elektrowni w Żarnowcu wynosiła 440 MW, po polskich poprawkach miała produkować 465 MW. Rafako, firma, którą kojarzymy raczej z ostatnimi problemami, do dziś szczyci się tym, że na jednej z hal produkowano podzespoły do elektrowni w Żarnowcu: upamiętnia to nawet napis nad jej wejściem. (...)

Wraz z transformacją zmieniły się optyka i potrzeby. W 1989 r. nie było pewne, że budowa nie dobiegnie końca – jeszcze wtedy myślano raczej w kategoriach zawieszenia projektu, przeczekania. Tak zrobili Słowacy, którzy wrócili do rozpoczętej budowy elektrowni atomowej w latach 90. Pomoc Polsce zaoferował Zachód – przyjechali Niemcy, Francuzi, Belgowie, a  nawet Amerykanie. Ale zabrakło decyzji politycznej: mniej więcej rok trwały przepychanki władzy i dyrektorów elektrowni, a  kiedy delegacja z Żarnowca pojechała do prezydenta Lecha Wałęsy, usłyszała, że jako elektryk nie jest przeciwny, wręcz popiera projekt, ale nie może się tym zająć. Ostateczną decyzję podjął Tadeusz Syryjczyk, minister przemysłu, sugerując się belgijskim raportem, który wskazywał na ryzyka projektu. Ale ten sam dokument, raptem kilka stron dalej, proponował także rozwiązania problemów. Minister uznał jednak, że dokończenie budowy będzie zbyt kosztowne. Innym argumentem było to, że zapotrzebowanie na energię nie było tak duże, a prąd z węgla był wówczas tani. Henryk Torbicki, zastępca głównego dyrektora elektrowni w Żarnowcu, powiedział mi, że zabrakło od pół roku do roku, by historia zakończyła się inaczej. Do Polski przypłynęły już reaktory i jeśli udałoby się je zainstalować, to nikt nie zatrzymałby już budowy. Energetyka jądrowa była rzeczywiście przyszłościową branżą. Wielu ludzi, przyjeżdżając do Żarnowca, liczyło na dobrą, ambitną pracę. Koniec budowy oznaczał fiasko ich planów. Dla wielu z nich był to projekt ich życia. Niektórym udało się otworzyć firmy i odnaleźć, innym już nie.

Cała rozmowa dostępna jest na stronie "Dziennika Gazety Prawnej".