Obrońcy pańszczyzny to był polski mainstream. Krzyczeli: "Jezu, komunizm!"
Zachodni liberałowie nie widzieli przesadnej różnicy między plantacjami bawełny w południowej Karolinie a folwarkami na ziemiach polskich - mówi Adam Leszczyński, autor książki "Obrońcy pańszczyzny", w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim dla portalu Gazeta.pl.
Obrońcy pańszczyzny uważali, że ówczesne typowe ziemiańskie przedsiębiorstwo - czyli folwark pańszczyźniany - nie przetrwa bez pracy przymusowej. Liczyli, liczyli i wychodziło im, że jeśli będą musieli płacić chłopom za pracę, to biznes się nie zepnie. Uważali, że praca chłopów jest własnością ziemian, więc zniesienie pańszczyzny to naruszenie świętego prawa własności, kradzież, konfiskata, skandal niebywały. Uwłaszczenie chłopów w polskiej publicystyce konserwatywnej porównywano do "konfiskaty tureckiej" i do komunizmu, co jest dość zabawne, bo całą tę operację na ziemiach polskich przeprowadzał rząd carski i rząd austriacki, jak najdalsze od komunizmu.
Bardzo dużo publikowano tekstów udowadniających, że chłop ma organiczny związek ze swoim panem. Używano metafory rodziny. Była to wizja stosunków społecznych, które mają charakter komplementarny, czyli jedni są przeznaczeni do pewnych funkcji, a inni do innych, jedni są od tego, żeby pracować, a inni od tego, żeby kierować i jeśli tę równowagę naruszymy, to nastanie bałagan i wszystko się rozleci. (...)
O szlachcie polskiej pisano, że jest po prostu "właścicielem niewolników". I to było wielkie wyzwanie dla tych ludzi, bo równocześnie chcieli poparcia Zachodu dla odzyskania niepodległości Polski - w większości byli patriotami, nawet jeśli lojalistami z temperamentu, to niemal wszyscy uważali, że Polska powinna kiedyś zmartwychwstać. Słyszeli od liberałów zachodnich: "No ale jak to, chcecie wolności dla siebie, ale nie dla waszych chłopów?". Zachód oczywiście miał masę własnych grzechów na sumieniu, choćby traktowanie robotników w powstających fabrykach, co z kolei nasi wykorzystywali w polemikach, ale i tak polski szlachcic nieustannie musiał o sobie czytać, że reprezentuje system niewolniczy, który jest przeżytkiem i moralnym skandalem. Zachodni liberałowie nie widzieli przesadnej różnicy między plantacjami bawełny w południowej Karolinie a folwarkami na ziemiach polskich. (...)
W książce porównuję argumenty obrońców pańszczyzny i amerykańskich obrońców niewolnictwa, które są uderzająco podobne. Czarny niewolnik jest z natury zbyt nieodpowiedzialny, żeby mógł żyć samodzielnie. Bez niewolnictwa wszyscy zbankrutują, gospodarka upadnie. Jesteśmy kluczową częścią światowego handlu - plantatorzy tak uważali - więc kto będzie cukier i kawę dostarczał do Wielkiej Brytanii? Nie da się tego robić bez niewolnictwa! Ewentualnie pisali tak: no dobrze, coś trzeba zmienić, ale może nie zmieniamy całego systemu, tylko wprowadźmy jakieś reformy, zadbajmy trochę o niewolników, ale nie niszczmy całego dobrze działającego układu. Argumentacja w Polsce za pańszczyzną była w zasadzie identyczna, a różnice niewielkie. Nie dlatego, że polscy ziemianie byli ludźmi złymi i niemoralnymi - nic na to nie wskazuje - ale dlatego, że taka jest uniwersalna struktura konserwatywnego argumentu przeciwko każdej progresywnej zmianie społecznej. (...)
Radykalizm mógł się wykluć w społeczeństwach bardziej zmodernizowanych, a w tradycyjnym wiejskim społeczeństwie - gdzie większość nie potrafiła czytać - miał mniejsze szanse. Zresztą istnieją teksty konserwatystów, gdzie oni cieszą się, że polscy chłopi nie potrafią czytać, bo nie przeczytają tych wszystkich wywrotowych książek, no i dobrze, złe myśli im nie przyjdą do głów.
Ludziom - tak zwanym rozsądnym - zawsze się u nas wydawało, że kraj nie dojrzał do zmian, że u nas będzie za duży opór, jeszcze nie czas, za wcześnie. Konserwatyści wykorzystywali ten argument do końca i nieustająco powtarzali: za wcześnie. A radykałowie temu ulegali. To się nieustannie powtarza. (...)
Zniesienie pańszczyzny odblokowało rozwój ziem polskich, wypchnęło część ludności do miast, spowodowało, że ci, którzy mieli kapitały, musieli je inwestować w bardziej atrakcyjne przedsięwzięcia niż folwarki, sprzyjało to formacji kapitału, który potem mógł być na nowo inwestowany. Tego kapitału - powtórzę - zawsze było u nas mało, nawet tuż przed I wojną światową, czyli w szczycie poprzedniej polskiej prosperity, bo teraz od 30 lat mamy kolejną. W każdym razie mimo braku kapitału postęp był wyraźny po zniesieniu pańszczyzny.
Cała rozmowa dostępna jest na portalu Gazeta.pl.