Miejskie strachy, czyli populistyczna dezinformacja, która wprowadza chaos i blokuje zmiany
Urbanistyczny populizm zawsze opiera się o jakieś nieracjonalne przesłanki, albo straszenie, wymyślanie problemu, który ma wywołać emocje społeczne, maksymalnie spolaryzować społeczeństwo i przełożyć namiętności, które towarzyszą debacie publicznej na pole konfliktu - mówi Łukasz Drozda, autor książki "Miejskie strachy", w rozmowie dla radia "Trójka".
Urbanistyczny populizm jest przełożeniem na język urbanizacji tego, co współcześnie dzieje się z polityką: skrętu z jednej strony w kierunku polityki emocjonalnej, a z drugiej strony odwołującej się do "wyobrażonego zwykłego człowieka". Czyli do wizji czegoś, co niby istniało w przeszłości i do czego rzekomo moglibyśmy powrócić. To społeczeństwo, w którym wszyscy byli tacy sami, normalni, mieli takie same potrzeby i tylko mężczyźni pracowali. Jeśli zejdziemy na poziom bardzo konserwatywnej wizji, która jest z tym często związana, to możemy ją kojarzyć ze światem, jaki amerykańska telewizja przedstawiała w latach 50. To rzeczywistość, która nigdy nie była prawdziwa, bo przecież nigdy nie było tak, że wszyscy byliśmy jednakowi. (...)
Argumentacja mówiąca o "zwykłości", "normalności", o tym, że można "myśleć samodzielnie" czy "zdroworozsądkowo", to są te same hasła, których chętnie używają ruchy antyszczepionkowe. Jednak w tym wypadku przedmiotem zainteresowania i "troski" jest kwestia motoryzacji indywidualnej, czyli prawa do nieograniczonego wjeżdżania samochodami gdzie się da i brak jakichkolwiek ograniczeń. (...)
Myślę, że jest to pewien strategiczny błąd popełniany przez osoby zarządzające takimi politykami publicznymi. Chodzi o to, że często nie mówimy językiem korzyści, które możemy osiągnąć, ale językiem odpowiedzialności, czyli wyrzeczeń, które musimy ponieść. I nie dotyczy to jedynie Polski: to się także wydarzyło w Niemczech, gdzie ostatnio mamy wyraźny skręt w prawo.
Cała rozmowa na stronie "Trójki".