Katolicka Irlandia pod naciskiem społeczeństwa rozliczyła Kościół z nadużyć. "Polska też może to zrobić po wyborach"

Chciałam przyłożyć historię Irlandii do naszej, bo możemy się w niej przejrzeć jak w lustrze. Moja książka to tak naprawdę opowieść o Polsce. Gdyby nie komunizm, nasza historia mogłaby się potoczyć bardzo podobnie - mówi Marta Abramowicz, autorka książki "Irlandia wstaje z kolan", w rozmowie z trójmiejską "Gazetą Wyborczą".
Kościół decydował o całym życiu Irlandczyków. Dzieci chodziły tylko do szkół prowadzonych przez księży i zakonnice, bo innych nie było. O tym, czy ktoś znajdzie pracę, decydował ksiądz proboszcz, bo to do niego zgłaszali się pracodawcy z prośbą o opinię, zanim zatrudnili kandydata. Zazwyczaj kandydata, a nie kandydatkę, ponieważ kobiety w dniu ślubu musiały rezygnować z pracy. Takie było prawo – mężatki miały wychowywać dzieci i zajmować się domem. A gdy kolejny ósmy lub dziesiąty poród zagrażał ich życiu, lekarze rozkładali ręce. Antykoncepcja była zakazana, rozwody również, za aborcję groziło dożywocie, a pojęcie gwałtu małżeńskiego nie istniało w irlandzkim prawie do lat 90. (…)
Kiedy zaczęłam przyglądać się historii Irlandii, historii ucisku kobiet, zrozumiałam wtedy, że to nie głośne skandale kościelne wykryte w Irlandii w latach 90. rozpoczęły zmianę. Proces trwał znacznie dłużej i miał różne fazy. Bunt kobiet – z początku cichy - zaczął się w latach 60., zaraz po tym, jak papież Paweł VI ogłosił całkowity zakaz antykoncepcji – sztucznej, czyli skutecznej. To właśnie wtedy ludzie na Zachodzie powiedzieli dość: mężczyźni w sutannach, którzy nie mają pojęcia o tym, czym jest wychowanie dzieci, nie będą nam dyktować, jak mamy żyć. W Irlandii ten bunt nie mógł być głośny, ale zaczął się właśnie wtedy. Matki zaczęły przekonywać synów, by nie zostawali księżmi lub zakonnikami, a córki - by nie szły w ich ślady i nie wychodziły wcześnie za mąż. (…)
Rzeczywistość nie jest czarno-biała i nigdy nie przedstawiam jej tak w moich książkach. Rozliczenia w Irlandii były trudne z tego powodu, że księża i zakonnice tak naprawdę również zbudowali Irlandię. Większość społeczeństwa jest im głęboko wdzięczna za bardzo dobrą edukację, świetną opiekę w szpitalach czy pielęgnowanie chorych. Jak to wszystko zważyć? Starałam się pokazać ten problem z różnych stron. (…)
Ktoś przecież posyłał te dzieci i kobiety do szkół i zakładów prowadzonych przez Kościół, ktoś tuszował przypadki nadużyć lub ukrywał sprawców. Każdy powinien więc wziąć swój kawałek odpowiedzialności i zastanowić się, w jaki sposób może jak najlepiej wesprzeć ocalonych lub zmienić swoją instytucję, w której pracuje, tak aby takie rzeczy nigdy więcej się nie zdarzyły. To jednak proces, który trwa wiele lat. Irlandczycy przeszli już część tej drogi.
Cała rozmowa dostępna jest na stronie trójmiejskiej "Gazety Wyborczej".