Winni są nie ci, którzy popełniają błędy, ale ci, którzy nie robią nic, by zmieniać system na lepszy. Wszyscy przełożeni Jolanty S. i Andrzeja N. po katastrofie nadal pracowali w PKP Polskie Linie Kolejowe i robili kariery - mówi Bartosz Jakubowski, autor książki "Zderzenie czołowe", w rozmowie dla Gazeta.pl.

Zaraz po katastrofie pod Szczekocinami panowała wśród Polaków zbiorowa psychoza, że to może się szybko powtórzyć. Ludzie szerokim łukiem omijali pierwsze wagony w składach. Taka reakcja emocjonalna była w tamtym czasie zrozumiała. Dziś nie ma się czego bać. Po pierwsze, nawet w tak prymitywnym systemie jak nasz bezpieczeństwo pasażerów jest zależne od wielu czynników i żeby doszło do tragedii, akurat wszystkie muszą zaistnieć. Po drugie, kolej jako środek transportu jest bezpieczna, nawet kiedy dojdzie do wypadku. Po trzecie, statystyka – takie katastrofy zdarzają się raz na kilkadziesiąt lat. I nawet w krajach, w których koleje są świetnie dofinansowane i mają najlepsze systemy zabezpieczeń. (...)

Trzeba mieć świadomość, że dyżurni ruchu są w zupełnie innej sytuacji zawodowej niż na przykład maszyniści. Ci, nawet jak ich złapią po pijanemu i zwolnią, znajdą pracę u innego przewoźnika. Jeśli dyżurny ruchu popełni błąd, to jest koniec jego kariery. A nie mówimy o kontrolerach ruchu lotniczego z pensją minimum 20 000 na rękę. (…) To jest specyficzny zawód, nie zarabia się dużo, praca jest trudna, obarczona stresem i ogromną odpowiedzialnością. Bo kogo to obchodzi, że pracuje pani dwa dni z rzędu i potrzebuje czasu na podjęcie właściwej decyzji. Ludzie w pociągu czekają, maszynista krzyczy, dyspozytor krzyczy. A pani się leni. (...)

Prokurator łyknął to, co przynieśli mu przełożeni dyżurnych, czyli ludzie, którym zależało, by fakty przedstawić w sposób korzystny także dla nich. To nawet nie musiało być kłamstwo, wystarczy oszczędne gospodarowanie prawdą. Do prokuratury akurat trudno mieć pretensje, bo nie ma ona własnych ekspertów od wypadków kolejowych. A w środowisku kolejarzy szukanie niezależnego eksperta to jak szukanie igły w stogu siana. Tam wszyscy się znają, a kolegów się nie recenzuje, bo przestaje się ich mieć. (...)

Ludzie popełniają błędy, mogą czegoś nie rozumieć i muszą mieć przestrzeń, by się do tego przyznawać i dyskutować, co trzeba zmienić. Muszą mieć czas na naukę i ta nauka powinna odbywać się w czasie pracy lub powinna być płatna jako nadgodziny. Winni są nie ci, którzy popełniają błędy, ale ci, którzy nie robią nic, by zmieniać system na lepszy. Wszyscy przełożeni Jolanty S. i Andrzeja N. po katastrofie nadal pracowali w PKP Polskie Linie Kolejowe i robili kariery. (...)

Cała rozmowa do przeczytania na portalu Gazeta.pl.

Książka dostępna w przedsprzedaży na stronie Wydawnictwa KP.