Urbanistyczny populizm to przełożenie na przestrzeń zurbanizowaną takiego sposobu prowadzenia polityki, który nie opiera się na merytorycznych postulatach, tylko na osądach rzekomo istniejącego „zwykłego”, czy też „normalnego” człowieka. To wyobrażona figura, mającą się podobno buntować przeciwko oficjalnym strategiom, szczególnie w zakresie ograniczenia motoryzacji indywidualnej czy przeciwdziałania skutkom globalnego ocieplenia – mówi dr Łukasz Drozda, urbanista i politolog pracujący na Uniwersytecie Warszawskim, autor książki „Miejskie strachy. Miasto 15-minutowe, 5G i inne potwory”, w rozmowie z Dariuszem Szreterem dla serwisu zawszepomorze.pl.

W największym stopniu uderza w naszą przyszłość, polityki publiczne dostrzegające problemy, z którymi się w przyszłości będziemy mierzyć. Najważniejszym problemem są kwestie wokół zmian klimatu. Chodzi nie tylko o to, że będziemy żyć w miastach, w których będzie potwornie gorąco, względnie będą je nawiedzały nawałnice, wichury, powodzie i tak dalej. W naszych miastach będą też szukać schronienia osoby uciekające z jeszcze gorszych do życia miejsc na globalnym Południu. Wraz z migracjami narastać będą m.in. problemy mieszkaniowe, z jakimi już w tej chwili mierzymy. Do tego będą to miasta zakorkowane, z zanieczyszczonym powietrzem, których to problemów nie rozwiąże magicznie pojawienie się samochodów elektrycznych. Powiedziałbym więc, że to jest takie podcinanie gałęzi, na której siedzimy jako społeczeństwo, udawanie, że problemów, z którymi się mierzymy, nie ma. Ten urbanistyczny populizm jest o tyle groźny, że uprawiają go zarówno dyżurni ekstremiści, którzy niekoniecznie uzyskują duży poklask i świetne wyniki wyborcze, chociaż czasem potrafią infiltrować bardziej umiarkowane urzędy za pomocą jakiegoś zakulisowego lobbingu. Ale z drugiej strony, co uważam za szczególnie niebezpieczne, urbanistyczny populizm jest wygodnym terytorium dla bardziej umiarkowanych polityków. Takich, którym może nie w smak jest opowiadanie np. o ideologii LGBT, ale już wyczują możliwość postraszenia ograniczeniami praw kierowców. Tytułowe „miejskie strachy” są straszakiem, po który mogą sięgać też bardziej umiarkowani politycy, kiedy chcą konkurować na radykalizm z tradycyjnymi populistami. […]

Uważam, że to nie jest tak, że w Polsce się nie da nic nie zrobić, i że zawsze musi być tak jak do tej pory. Wierzę w to, że miasta 15-minutowe są naszą przyszłością, ale trzeba odważnie stawać twarzą w twarz z urbanistycznymi populistami, którzy próbują hamować taki kierunek polityki miejskiej. Moja książka ma być próbą wsparcia takiego stanowiska, dostarczyć argumentów za lepszym życiem i polityką wolną od „miejskich strachów”.

Całą rozmowę przeczytacie na stronie zawszepomorze.pl.