Po cichu Czesi liczyli na klęskę Rzeszy i odbudowanie niepodległej republiki. Może nie wszyscy, ale na pewno zasadnicza część społeczeństwa. Przypominało to do pewnego stopnia postawy Polaków w latach stalinizmu: zwolenników nowego reżimu było stosunkowo niewielu, przeciwników skłonnych walczyć przeciwko niemu z bronią w ręku jeszcze mniej, a większość ludzi starała się ułożyć sobie jakoś życie - mówi Piotr M. Majewski, autor książki "Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami", w rozmowie z Andrzejem Krawczykiem dla "Gazety Wyborczej".

Nie ma jednego ściśle skatalogowanego zestawu czynów, które uznajemy za kolaborację. Zmienia się on w zależności od czasu, miejsca i okoliczności nawet w obrębie jednego kraju. Standardowy przykład to podpisanie volkslisty na ziemiach polskich. W okupowanej Warszawie dość jednoznacznie uchodziło ono za kolaborację, a na Górnym Śląsku zachęcały do tego nawet podziemie i Kościół, bo niemiecki nacisk na przyjmowanie listy był tam ogromny i tylko w ten sposób można było uchronić się przed represjami. Płynie z tego wniosek, że kolaboracja to taki rodzaj współpracy z wrogiem, którego w danym momencie nie akceptuje określona społeczność. (...)

Od kiedy jednak alianci dali zielone światło Benešowi, sympatie Czechów coraz wyraźniej przechylały się na jego stronę, a rząd i prezydent Protektoratu coraz bardziej uchodzili za kolaborantów. W praktyce jednak ogromna większość społeczeństwa zapalała Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Na co dzień wszyscy musieli zachowywać posłuszeństwo wobec czeskich władz Protektoratu i stojących za nimi Niemców. Uczestniczyli w hitlerowskich manifestacjach, gdzie podnosili ramiona w nazistowskim pozdrowieniu, wytrwale pracowali w fabrykach zbrojeniowych. Zbuntowanie się groziło represjami. Ale po cichu Czesi liczyli na klęskę Rzeszy i odbudowanie niepodległej republiki. Może nie wszyscy, ale na pewno zasadnicza część społeczeństwa. Przypominało to do pewnego stopnia postawy Polaków w latach stalinizmu: zwolenników nowego reżimu było stosunkowo niewielu, przeciwników skłonnych walczyć przeciwko niemu z bronią w ręku jeszcze mniej, a większość ludzi starała się ułożyć sobie jakoś życie. (...)

Większość żandarmów czeskich, niezależnie od tego, czy utożsamiali się z demokratyczną Czechosłowacją, nie uważała się za kolaborantów. Czuli się funkcjonariuszami własnego, czeskiego państwa. Wraz z tym państwem zostali podporządkowani potężnemu sąsiadowi. Niektórzy z nich, co zostało dowiedzione, współpracowali z ruchem oporu, kilkuset z nich było przez Niemców aresztowanych, niektórzy zostali rozstrzelani. Inni natomiast wiernie pracowali dla okupantów, byli przez nich nagradzani i odznaczani. Oceniamy ich dzisiaj jako kolaborantów i tak też byli oceniani przez swoich współczesnych. Dla zwykłych Czechów główne kryterium stanowiło zazwyczaj to, czy konkretny funkcjonariusz szkodził ludziom, swoim rodakom. (...)

Cały wywiad do przeczytania na stronie "Gazety Wyborczej".

Książka do kupienia w sklepie Wydawnictwa KP.