"Czterdziestolatek" ma już… 50 lat. Czy inżynierem Karwowskim mógł być tylko Andrzej Kopiczyński?
Na początku rzeczywiście władza traktowała "40-latka", jako taką pocztówkę z Warszawy pokazującą kolorowy świat, a później to ostrze lekko satyryczne już jej nie pasowało - mówi Rafał Dajbor, autor książki "40-latek. Kulisy kultowego serialu", w rozmowie dla radiowej Jedynki.
Prawdziwe mieszkanie Karwowskich nie istniało. Zostało wybudowane w hali zdjęciowej. Jedyne, co kręcono w bloku to winda, klatka schodowa, jakieś sceny przy balkonie. Proszę zwrócić uwagę, że kamera, tak pokazuje mieszkanie Karwowskich, że nie widzimy sufitów. (...)
Pierwsze serie nie miały problemów z cenzurą. Nawet dziś zdarzają się osoby, które twierdzą, że to serial kręcony przez pieszczochów PRL-u, że Gruza, i zwłaszcza Toeplitz, który jawnie identyfikował się ze stroną partyjną, byli w tamtych czasach ludźmi sukcesu, i że to jest taka laurka ku czci epoki Gierka. Z czego zresztą Gruza, jeszcze przeze mnie pytany, się nie wycofywał, i mówił, że kiedy kręcił "Wojnę domową" i chciał pokazać kawałek kolorowej Warszawy, to nie było czego kręcić. On był rzeczywiście zachwycony tym, jak Warszawa zaczęła wyglądać w latach 70. (...) Natomiast w kolejne odcinki, kręcone już po 1976 roku, kiedy było wiadomo, że robi się nerwowo politycznie, tam już cenzura zaczynała wkraczać. Nie podobało jej się, że zwierzchnicy Karwowskiego, czyli ludzie wysoko umocowani partyjnie, są pokazywani, jako karierowicze i ludzie, którym bliskie są dobra materialne, a nie idee, nie podobały się nawiązania do sytuacji z zaopatrzeniem. Na początku rzeczywiście władza traktowała "40-latka", jako taką pocztówkę z Warszawy pokazującą kolorowy świat, a później to ostrze lekko satyryczne jej nie pasowało.
Cała rozmowa dostępna jest na stronie radiowej Jedynki.