Powinniśmy mieć pretensje do polityków o to, że z naszego osiedla nie można dojechać komunikacją publiczną, że w naszym mieście nie da się oddychać albo że w podstawówce nie ma nauczycieli, ale już nie o to, że brakuje miejsc na parkingach czy że zdrożała benzyna - mówi Michał Sutowski, redaktor książki "Obwarzanek po polsku", w rozmowie dla "Forbes Women".

Jednym z elementów ekonomii obwarzanka jest dekarbonizacja gospodarki, a skoro Rosja mogła sfinansować agresję na Ukrainę dzięki eksportowi paliw kopalnych, to mamy mocny, geopolityczny argument za tym, żeby ją przyśpieszyć. Kolejny argument, też związany z wojną, dotyczy lokalnego bezpieczeństwa energetycznego. Raworth wskazuje, jak bardzo opłaca się budować energetykę opartą na rozproszonych źródłach zarządzanych przez spółdzielnie. Przy obecnym stanie technologii nie są one jeszcze w stanie całkowicie zastąpić źródeł scentralizowanych, ale ich upowszechnienie zabezpieczyłoby prąd przynajmniej dla infrastruktury krytycznej - szkół, szpitali, transportu publicznego etc. Kiedy system energetyczny jest silnie scentralizowany, wystarczy jedno celne uderzenie rakietowe i mamy blackout w kilku województwach. Dlatego powinniśmy jak najszybciej stworzyć ramy prawne sprzyjające wchodzeniu na rynek energetyczny mniejszych podmiotów. (...)

Powszechna i potocznie wyznawana "prawda" głosi, że gospodarka to jest generalny zysk, za to ekologia to generalnie koszt. Niby już wiemy, że jest ważna, ale ciągle dywagujemy, czy aby nas na nią stać. Tymczasem degradacja warunków środowiskowych to jest realny koszt dla naszego zdrowia, życia i gospodarki. Jeśli wytniemy w miastach drzewa, więcej osób będzie umierać z powodu upałów. Jeśli dalej będziemy budować kopalnie odkrywkowe, rolnicy zbiorą gorsze plony ze względu na obniżenie poziomu wód gruntowych. Jeśli nie uruchomimy nowych źródeł czystej energii, to za kilka lat będziemy mieli blackouty. A przecież za braki mocy odpowiadają u nas między innymi niskie stany wód w rzekach - jeden ze skutków zmiany klimatu. Druga popularna w Polsce "prawda" mówi, że mamy prawo do nieograniczonej - chyba że siłą nabywczą - konsumpcji, dojeżdżania autem do pracy, parkowania w centrum miast czy codziennego podlewania trawnika w ogrodzie. Ale to nie są przyrodzone prawa człowieka, tylko rzeczy i zachowania, które podlegają negocjacji, w zależności od warunków społecznych. (...)

Powinniśmy mieć pretensje do polityków o to, że z naszego osiedla nie można dojechać komunikacją publiczną, że w naszym mieście nie da się oddychać albo że w podstawówce nie ma nauczycieli, ale już nie o to, że brakuje miejsc na parkingach czy że zdrożała benzyna. Nie możemy mieć tych samych aspiracji, co w latach 90., żeby mieć wolnostojący dom, dwa auta i darmowe autostrady. Wtedy, po dekadach PRL, było zrozumiałe, że chcieliśmy żyć jak Niemcy w RFN z lat 70. i 80. Ale to już jest nieaktualne.

Cała rozmowa dostępna jest na stronie "Forbes Women".