Wiedza o szkodliwości samochodów jest powszechna, a mimo to w Polsce nic się w tej sprawie nie zmienia. Kilkanaście lat pracy nauczyło mnie, że klucz do kwestii samochodowej nie jest racjonalny. Jest psychologiczny i kulturowy - mówi Marta Żakowska, autorka książki "Autoholizm", w rozmowie dla miesięcznika "Znak".

Kultura mobilności to pojęcie rzadko używane w Polsce, a ważne dla zrozumienia naszej relacji z samochodami. To zbiór emocji, praktyk i wartości, które wpływają na nasz sposób myślenia o sobie i o społeczeństwie w kontekście przemieszczania się. Na nasze podejście do kultury mobilności wpływają m.in. dochody, wiek, płeć, poziom sprawności, miejsce zamieszkania. Oprócz tych cech indywidualnych mamy też jednak w tym kontekście coś, co nas wszystkich nieświadomie łączy – naszą historię, wspólne uwarunkowania zewnętrzne i mitologię konsumencką, czyli w samochodowej kulturze mobilności presję marketingu koncernów motoryzacyjnych. Jako Polki i Polacy mamy swoją charakterystyczną kulturę mobilności, autoholiczną. (...)

Rola i miejsce samochodu w kulturze polskiej są silnie związane z naszą sytuacją gospodarczo-polityczną. Nadal stosunkowo młody wiek polskiego kapitalizmu sprawia, że samochód jest dla nas czymś innym niż dla wielu społeczeństw, które proces masowej motoryzacji zaczęły znacznie wcześniej. Stare społeczności samochodowe, tzw. Zachód, a zwłaszcza USA, zaczęły swój toksyczny romans z autami kilkadziesiąt lat przed nami. Wcześniej poddały się marketingowi koncernów samochodowych i postawiły na masową motoryzację. Wcześniej od nas zaczęły je też podważać, budując podwaliny nowej kultury mobilności, zdrowszej. (...)

Od wielu dekad jesteśmy poddawani narracji wychodzącej spod klawiatur marketingowców. Po upadku komunizmu samochód stał się elementem wizji nowej Polski, tak samo jak coca-cola. Polskie ambicje modernizacyjne szukały konsumenckich synonimów zachodniego stylu życia. Konsumpcja samochodów, rozumianych jako nowoczesny środek transportu, wpłynęła na dewaluację innych sposobów przemieszczania się. W latach 90. w Polsce celowo wygaszano więc transport publiczny, co doskonale opisuje Karol Trammer w „Ostrym cięciu”. Tendencję do jego zaniedbywania widać też dziś w nakładach środków budżetowych, inwestycjach kolejowych i w rozrzedzeniu odpowiedzialności za podmiejskie połączenia autobusowe, przerzucaniu się nią między gminami, powiatami. (...)

Potrzebna jest inwestycja w przemianę naszej kultury mobilności na różnych poziomach. Opisuję te praktyki w książce. Na przykład wspomniane już zamykanie na niedzielę centralnych arterii i robienie tam świąt zdrowej mobilności, organizowanie koncertów, przystosowywanie jezdni do spędzania czasu wolnego. A potem ograniczanie ruchu nadmiernej liczby samochodów wszędzie tam, gdzie da się bez nich przemieszczać. To praca na nawykach, której w Polsce niemal w ogóle nie podejmujemy, tak jakby przeznaczeniem drogi było wyłącznie poruszanie się autami. Równolegle zależałoby mi na uruchomieniu systemowych inwestycji w ciągłe i oddzielone od ruchu aut, a nie przerywane czy ślepe drogi rowerowe. Bardzo ważne jest oczywiście doinwestowywanie transportu publicznego i przeniesienie tranzytu na obwodnice miast. Przebudowywanie ulic tak, by po prostu nie dało się w mieście rozpędzać.

Cała rozmowa dostępna jest w kwietniowym numerze miesięcznika "Znak" (4/2023).