Osoby awansujące piszą o dojmującej nieśmiałości, lęku i poczuciu wstydu w konfrontacji z pewnością siebie charakteryzującą młode osoby z miasta. Bardzo szybko orientują się, że aby przetrwać, muszą nauczyć się miejskiego sposobu przeżywania i artykułowania emocji - mówi Magda Szcześniak, autorka książki "Poruszeni. Awans i emocje w socjalistycznej Polsce", w rozmowie z Gazeta.pl.

Owszem, większość z nas wywodzi się z rodzin o korzeniach chłopskich (ta klasa była sama w sobie dość zróżnicowana), ale inni już z mniej lub bardziej bogatego i uprzywilejowanego ziemiaństwa, mieszczaństwa, inteligencji czy klasy robotniczej. Po drugie – i tu miałabym nadzieję właśnie na to, że "Poruszeni" przyczynią się do otwarcia nowego etapu w dyskusji o polskiej historii ludowej – bardzo wiele w tej klasowej układance namieszał PRL. Można spokojnie powiedzieć, że socjalistyczna rewolucja klasowa wpłynęła na wszystkie elementy struktury społecznej, a więc na nas wszystkich. (…)

Awans społeczny w socjalizmie ma mieć charakter powszechny i kolektywny. Awansować mają całe klasy – robotnicza i chłopska – a nie tylko wyjątkowe jednostki. To jedna z podstawowych obietnic nowego systemu i podstawa jego legitymizacji społecznej. Faktycznie, jeśli popatrzymy na statystyki, to awansu w socjalizmie doświadczyło 25–30 proc. społeczeństwa. Doszło więc do fundamentalnego przearanżowania struktury społecznej. Czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy potomkiniami tej rewolucji: do dziś bardzo wiele rodzin zajmuje inne miejsca w strukturze społecznej niż ich przedwojenni przodkowie. A nawet jeśli miejsce się nie zmieniło, również miało to określone konsekwencje dla poczucia tożsamości klasowej. Problem w tym, że – choć w socjalizmie jest to jeden z gorąco dyskutowanych tematów debaty publicznej, również przez osoby doświadczające awansu – po '89 bardzo mało się o tym mówi. (…)

Pewnie najlepiej zapamiętaną i najczęściej przedstawianą w filmach czy powieściach, ale też najtrudniejszą do przebycia drogę awansu reprezentują osoby migrujące ze wsi do miast, które zdają maturę lub nawet kończą studia wyższe i awansują do inteligencji. Choć znacznie częściej chłopi i chłopki przenoszą się do miast, by pracować w fabrykach. Migracja związana z uprzemysłowieniem, mimo że wiąże się z zamianą jednej pracy fizycznej na inną, wciąż jest wtedy postrzegana jako awans – szczególnie w latach powojennych, gdy różnica pomiędzy poziomem życia na wsi i w mieście jest ogromna. Jeszcze inną ścieżką awansu, niewymagającą zmiany miejsca zamieszkania, jest przemiana chłopa w rolnika. W kulturze polskiej tożsamość chłopska wiąże się nie tylko z przestrzenią wsi, ale i z podrzędną pozycją w hierarchii społecznej, podległością wobec pana. Dzięki reformie rolnej i towarzyszącym jej procesom modernizacyjnym, takim jak elektryfikacja czy mechanizacja pracy rolnej, chłop miał stać się nowoczesnym przedstawicielem grupy zawodowej. Zmieniał nie tyle miejsce, ile przyzwyczajenia i praktyki. Z kolei awans wewnątrzmiejski uosabiają robotnicy robiący karierę w kadrach zarządzających zakładem pracy. (…)

Wiejscy wychodźcy, przenosząc się do miasta, lądują w kompletnie innej rzeczywistości: ludzie inaczej się ubierają, inaczej mówią i chodzą, spędzają czas wolny. Wychodźcy widzą, jak bardzo odstają od norm klasy, do której awansowali, zwłaszcza jeśli jest to awans do inteligencji. To poczucie inności dotyczy nawet sposobów przeżywania i artykułowania emocji – czegoś tak wydawałoby się intymnego i w pewnym stopniu indywidualnego, a mimo wszystko związanego z klasą, z jakiej się pochodzi. Osoby awansujące piszą o dojmującej nieśmiałości, lęku i poczuciu wstydu w konfrontacji z pewnością siebie charakteryzującą młode osoby z miasta. Bardzo szybko orientują się, że aby przetrwać, muszą nauczyć się miejskiego sposobu przeżywania i artykułowania emocji. Wprost pisze się o tym, że częścią procesu asymilacji do nowej klasy jest nauczenie się nowego sposobu odczuwania i artykułowania emocji. (…)

Dla mnie ciekawe jest, że tym rodzinnym doświadczeniom awansu, dzięki któremu kolejne pokolenia mają łatwiej niż poprzednie, towarzyszy narracja antykomunistyczna i skrajnie upraszczająca 45 lat naszej historii. Widzę duży potencjał w połączeniu opowieści rodzinnych z szerszą historią społeczną. Jednak ponownie – nie chodzi o popadanie w nostalgię, ale o zmierzenie się z faktami i być może przyznanie, że całe społeczeństwo uczestniczyło w tej rewolucji, a większość do dziś jest jej beneficjentem. Trudno jednak prowadzić rzetelną dyskusję, jeśli w debacie publicznej wciąż pojawiają się licytacje na to, kto należał do "nas", a kto do "nich" i po której stronie jest Polska. 

Cała rozmowa dostępna jest na portalu Gazeta.pl.