Dzisiaj nie posiadam czegoś takiego jak wiara. Najwyższą wartością jest dla mnie przyroda rozumiana naukowo, bez żadnych duchów i żadnej duchowości – czysta biologia - mówi Robert Samborski, autor książki "Sakrament obłudy", w rozmowie z Piotrem Kanikowskim dla "Nowin Jeleniogórskich".

Wierzyłem, i dlatego byłem kretynem. Można powiedzieć, że stałem się jedną z pierwszych ofiar przeniesienia religii do szkół i przykładem tego, jak skutecznie Kościół katolicki wpaja dzieciom swoje iluzje. W tamtym czasie nie było w moim środowisku nikogo niewierzącego, nie miałem więc szansy poznać innego światopoglądu. Skoro wszyscy wokoło wierzą w Boga, to automatycznie też się w niego wierzy. (...)

Seminarium przeszedłem „w towarzystwie” św. Jana od Krzyża. Pisałem pracę magisterską na jego temat temat. Przez cały ten czas codziennie czytałem jego dzieła. Miałem je za podręcznik, jak krok po kroku dojść do bezpośredniego doświadczania Boga. Według św. Jana od Krzyża ta droga jest tylko jedna – zawsze wiedzie przez cierpienie. Im większe, tym lepiej. Dlatego wszystko, czego doświadczyłem w legnickim seminarium, było dla mnie potwierdzeniem, że stromą i niewygodną ścieżką zbliżam się do Boga. Cała ta historia na koniec, kiedy miesiąc przed święceniami zostałem wyrzucony za głupstwo, niewinne żarty z przełożonych, wręcz mnie ucieszyła. Czułem, że spełnia się finał; że znalazłem się tuż od tego, o czym pisał Jan od Krzyża. W tamtym momencie, gdy byłem już poza seminarium, wydawało mi się, że nareszcie doświadczę tego, o czym marzyłem, kiedy decydowałem się zostać klerykiem: bezpośrednio poznam Boga. To było dla mnie ważniejsze, niż święcenia. (...)

Kiedy żołnierz wyjdzie z koszar na przepustkę, może sobie pójść do burdelu, może mieć dziewczynę, żonę albo nawet chłopaka, nachlać się z kolegami, poimprezować i nikt mu z tego powodu słowa nie powie, bo przełożonych w wojsku takie sprawy nie obchodzą. Poza tym w koszarach oficer wydaje rozkaz, żołnierz go wykonuje i wszyscy są zadowoleni, a w seminarium taki kleryk, który tylko wypełnia polecenia przełożonych, jest postrzegany jako ktoś, kto się do niczego nie nadaje. Za ideał podwładnego w Kościele uchodzą ci, którym nie trzeba wydawać rozkazów, bo sami odgadują w lot życzenia przełożonych. (...)

Cała rozmowa dostępna na stronie "Nowin Jeleniogórskich".

Książka do kupienia w sklepie Wydawnictwa KP.