Właśnie o tym to jest książka. O strukturze myślenia konserwatywnego, strukturze protestu przeciwko każdej progresywnej zmianie. Argumenty brzmią znajomo - mówi Adam Leszczyński, autor książki "Obrońcy pańszczyzny", w rozmowie z Wojciechem Szotem dla "Gazety Wyborczej".

Oczywiście wielu z obrońców pańszczyzny było przekonanych, że hierarchia społeczna, w której - w końcu nie z ich winy - znaleźli się na samym szczycie, jest czymś naturalnym. A skoro jest naturalna, nie może ulec zmianie.

Intrygujące, że nie byli zbyt wierzący. Powoływali się na Boga jako stwórcę tego naturalnego porządku, ale były to raczej retoryczne zwroty. W porównaniu z Anglikami czy Amerykanami piszącymi w obronie niewolnictwa, którzy o Bogu mówili cały czas, Polacy wypadają bardzo ateistycznie. Częściej odwoływali się do argumentacji praktycznej: utraty majątków, wizji bankructwa kraju po zniesienia pańszczyzny czy wprowadzenia komunizmu. (…)

Często zresztą porównywano chłopów do bydląt czy "dzikich", których trzeba "uczłowieczyć". Inna strategia polegała na dopisywaniu dodatkowych warunków ekonomicznych, które mieliby spełnić chłopi albo państwo. W skrócie - zgodzimy się, ale niech ktoś nam za to zapłaci. A najlepiej w odległej przyszłości. (…)

W optyce konserwatywnej wolność ludzi innych niż my sami zwiastuje katastrofę. Chłopom nie można dać ziemi na własność, bo ją przepiją i zastawią. Pracownik zawsze jest leniwy, pracuje tylko pod przymusem, trzeba go kontrolować, by nie kradł.

Obrońcy pańszczyzny mówili, że po jej zniesieniu nadejdzie komunizm i klęska cywilizacyjna, a w finale wszyscy będą wychudzeni snuć się w łachmanach po opustoszałym świecie. I wcale nie myślano tu o chłopach. (…)

Morał tej historii jest taki, że każda progresywna zmiana uruchamia te same strategie oporu. Konserwatyści zawsze będą grozić, że w wyniku reform - zmniejszenia czasu pracy, przedłużenia urlopów, zwiększenia podatków dla najbogatszych - nastąpi krach i Polska się zawali. Konserwatyści w takich sytuacjach natychmiast stają się rzecznikami interesów "zwykłego człowieka" i mówią: "Ja jako bogaty stracę, ale sobie poradzę, ale ty, prosty człowieku? Nie, ty potrzebujesz naszej ochrony, bo sobie nie poradzisz".

Liberalna zmiana jest widziana jako zamach na naturalny porządek, na "odwieczny" podział, w którym każdy ma jakąś funkcję w społeczeństwie - jedni radzą, drudzy słuchają. Jeśli ten patriarchalny porządek się rozbije, to wszystko się posypie. Kim będziemy bez tego?

Cała rozmowa dostępna jest na stronie Gazety Wyborczej.