Władze wszystkich szczebli i kierownictwo elektrowni w budowie bardzo dbało o PR. W rozmowach z mieszkańcami kładziono nacisk na korzyści płynące z tak dużej inwestycji, organizowano wycieczki po budowie - mówi Piotr Wróblewski, autor książki "Żarnowiec. Sen o polskiej elektrowni jądrowej", w rozmowie dla "Gazeta.pl".

Mówiąc Żarnowiec, pamiętajmy, że nie chodzi o miejscowość o tej nazwie, ale o teren nad Jeziorem Żarnowieckim. Stąd wywodzi się nazwa elektrowni. Z tej lokalizacji zrezygnowano prawdopodobnie dlatego, że teraz chcemy zbudować większą elektrownię, więc ilość wody w Jeziorze Żarnowieckim jest zbyt mała, by podołać chłodzeniu tak dużego reaktora. Jako ciekawostkę dodam, że w PRL-u wiedziano, że elektrownia podgrzeje wodę w jeziorze, więc planowano tam hodowlę amura, ryby ciepłolubnej. (...)

Władze wszystkich szczebli i kierownictwo elektrowni w budowie bardzo dbało o PR. W rozmowach z mieszkańcami kładziono nacisk na korzyści płynące z tak dużej inwestycji, organizowano wycieczki po budowie, inspirowano rozmaite publikacje. Podkreślając zyski podatkowe z tak dużego przedsiębiorstwa, podaje się dzisiaj przykład gminy Kleszczów, która z racji obecności na jej terenie kopalni węgla brunatnego i Elektrowni Bełchatów jest per capita najbogatszą gminą w Polsce. (...)

Wtedy nie było wielkich protestów, bo Żarnowiec zaczęto budować jeszcze przed katastrofą w Czarnobylu. Z kolei dzisiaj ludzie mają chyba większą świadomość i wiedzę w tej materii, bo przecież mnóstwo zachodnich państw posiada elektrownie jądrowe. Polski strach czy raczej wątpliwości są związane nie tyle z samą technologią atomową, ile z jej pochodzeniem. Jeśli jest to nowoczesna technologia z Zachodu, nie ma wielkich obaw. Podejrzliwie patrzyliśmy zawsze na technologię rosyjską. (...)

Kartoszyno przeniesiono w inne miejsce, a mieszkańcy otrzymali ziemię, domy i całą infrastrukturę, której wcześniej nie mieli. Z racji niebieskiej blachy, jaką pokryto dachy, ich domy nazywano "wioską smerfów". Z drugiej strony było Gniewino – na terenie tej gminy budowano elektrownię – gdzie jeśli chodzi o inwestycje towarzyszące, nie udało się zrobić nic z tego, co obiecano. Mieszkańcy słusznie poczuli się oszukani, a po wstrzymaniu budowy porzuceni. (...)

W Redzie, gdzie się wychowywałem w blokach zbudowanych przez elektrownię, od wielu lat burmistrzem jest Krzysztof Krzemiński, inżynier, który przyjechał do pracy w budowanym Żarnowcu. Myślę, że dzisiaj ta integracja już nastąpiła, choć nie była procesem szybkim i łatwym, szczególnie w latach 90., kiedy panowało duże bezrobocie i pracę dostawali w pierwszej kolejności posiadający wyższe wykształcenie pracownicy upadłej elektrowni. Z drugiej strony słychać dzisiaj, że wiele dobrze prosperujących firm na Kaszubach prowadzą osoby z Żarnowca.

Cały wywiad do przeczytania na stronie "Gazeta.pl".