Biskupi nie dyktują im już, jak żyć. Rewolucję irlandzką zrobiły kobiety

Kościoły, co prawda, pustoszeją, ale Irlandczycy wciąż biorą śluby kościelne, chrzczą dzieci, obchodzą Boże Narodzenie i Wielkanoc. Kulturowo dalej są katolikami. Tylko przestali patrzeć na księdza i biskupa ze strachem, czekając, co powie i jak ich osądzi. W tym sensie Irlandia wstała z kolan.
Widziałam to na własne oczy w czasie przygotowywania dzieci do pierwszej komunii w Irlandii. Tam nie było obowiązkowych składek na prezent dla biskupa, dla księży, rodzice nie byli strofowani, nie musieli co chwila stawiać się na zajęciach przygotowawczych. Wszystko przebiegało w przyjaznej, miłej atmosferze. Nie było tej buty i arogancji, która wciąż jest obecna w polskim Kościele.
(...)
Zamężne kobiety w Irlandii miały ustawowy zakaz pracy aż do początku lat 70. Formalnie dotyczył on tylko budżetówki, ale w praktyce stosowali go wszyscy pracodawcy, włączając w to największe firmy takie jak Guinness czy Jacobs. Czyli gdy tylko kobieta wychodziła za mąż, zwalniano ją z pracy, bo od teraz miała zajmować się domem, dziećmi i mężem.
A to, czy w ogóle zostało się zatrudnionym, zależało od tego, jak gorliwym jest się katolikiem. Pracodawca wysyłał list lub dzwonił do parafii, z której pochodził kandydat i ksiądz albo dawał mu rekomendację, albo nie.
Aż do lat 90. obowiązywał zakaz rozwodów, a za kontakty homoseksualne pomiędzy mężczyznami groziło więzienie.
Panował całkowity zakaz aborcji, podobnie jak teraz jest właściwie w Polsce. Zakazane były też wszelkie środki antykoncepcyjne. Kobiety jeździły po pigułki i galaretki plemnikobójcze do protestanckiego, brytyjskiego Belfastu w Irlandii Północnej i przywoziły je po kryjomu do Dublina.
Tymczasem przy braku antykoncepcji i świadomości, jak się zabezpieczyć, młode kobiety często zachodziły w ciążę. A nie było dla irlandzkiej rodziny większej hańby niż panna z dzieckiem. Grzesznica musiała jak najszybciej zniknąć z oczu katolickiej wspólnoty. Państwo razem z Kościołem prowadziło specjalne domy matki i dziecka, do których rodziny wysyłały "zhańbione" córki.
Cała rozmowa dostępna jest na stronie WP.PL