Bez robotników nie byłoby wielkich fortun i pałaców
Skoro na przełomie stycznia i lutego 1945 roku Stalin wywiózł do pracy w Donbasie dziesiątki tysięcy górnośląskich górników, a tysiące innych zostało wypędzonych i nie wróciło z wojny, to władze w Polsce szukały różnych sposobów, żeby ich zastąpić – mówi w rozmowie z Józefem Krzykiem (PAP) dr Dariusz Zalega, historyk, autor książki "Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska". – Zatrudniano nie tylko kobiety, ale też więźniów i jeńców wojennych. Większość z nich nie miała żadnego przygotowania do pracy w kopalni, z czym wiązała się nie tylko olbrzymia fluktuacja, ale też ogromna liczba wypadków. Praca w kopalni wymaga bowiem dyscypliny i żelaznego przestrzegania przepisów. Gdzie indziej ktoś, kto tych przepisów nie przestrzega, naraża tylko siebie. W kopalni za nonszalancję i błędy jednej osoby może zapłacić wiele osób. […]
Z moich badań wynika, że pod koniec dziewiętnastego wieku na Górnym Śląsku z magmy zrodziło się nowe społeczeństwo. Natrafiłem na ciekawe źródło, jakim jest ankieta przeprowadzona przez Adolfa Levensteina w 1907 roku wśród kilku tysięcy działaczy socjaldemokratycznych. Odpowiedziało mu m.in. 502 górników – z Górnego i Dolnego Śląska. Na pytanie o to, czy lubią swoją pracę jeden z nich pisał: "Praca z dala od światła i słońca, w kurzu i cuchnących oparach ziemi, nie przynosi radości", a inny tak: "Haruję jak prawdziwy koń roboczy, pracuję na każdym kroku". Ciekawe są też badania socjologiczne, które tuż przed II wojną światową przeprowadził wśród katowickiej młodzieży Władysław Sala, działacz społeczny i nauczyciel. Z tych badań przebija coś, co można określić zmęczenie Polską – kilkanaście lat po przyłączeniu do Rzeczpospolitej wiele osób miało poczucie, że natrafiło na szklany sufit i że to nie jest taki kraj, o jaki im i ich ojcom chodziło.
Całą rozmowę przeczytacie na stronie dzieje.pl.