Nurt historii ludowych jest bardzo inspirujący, ale wiąże się z ryzykiem uproszczenia, szczególnie gdy zaczyna funkcjonować hasłowo, nieco publicystycznie. Bo przeszliśmy z opcji "wszyscy jesteśmy z szlachty", do odwrócenia "wszyscy jesteśmy z chłopów" - mówi Magda Szcześniak, autorka książki "Poruszeni. Awans i emocje w socjalistycznej Polsce", w rozmowie dla OKO.press.

W okresie socrealizmu rzeczywiście mamy do czynienia z czystymi emocjami o dużym natężeniu. Emocje pozytywne, takie jak radość i duma, napędzają bohaterów, nawet jeśli sama przemiana związana z awansem społecznym pokazywana jest jako wymagająca.

Przełomem jest oczywiście odwilż połowy lat 50. To moment rozprężenia, wypłynięcia ambiwalentnych emocji do sfery publicznej. Inna rzecz, że one często są artykułowane przynajmniej częściowo przy pomocy starych kodów socrealistycznych, czerpiących z języka odgórnego, propagandowego. (…)

Źródłem najbliższym osób awansujących są dla mnie teksty wysyłane na konkursy pamiętnikarskie, organizowane przez ośrodki naukowe, organizacje społeczne i media. Jak choćby przełomowy konkurs "Młode pokolenie wsi Polski Ludowej" z 1962 roku.

Trzeba oczywiście pamiętać, że są one pisane ze świadomością, czy wręcz nadzieją na to, że przeczyta je jury konkursu, a później szersza publiczność.

Pamiętniki konkursowe potwierdzają tezę o poruszeniu, rozemocjonowaniu, będących częścią tożsamości osoby awansującej. Pokazują, że awans społeczny, w przeciwieństwie do tego, jak go pokazywał socrealizm, był doświadczeniem bardzo intensywnym, ambiwalentnym i rozciągniętym w czasie (czasem do tego stopnia, że osoby awansujące miały poczucie, że nigdy się nie zakończy).

Częścią tego procesu jest to, co socjolożka Arlie Russell Hochschild nazwała "pracą nad emocjami", a więc świadome zarządzanie odczuwanymi emocjami i sposobami ich wyrażania. Zaskoczyło mnie nawet, jak świadomie pamiętnikarze i pamiętnikarki opisywali tę pracę. (…)

Świadectwa miejskiego klasizmu, które możemy znaleźć zarówno w pamiętnikach, jak i w badaniach socjologicznych, są naprawdę wstrząsające.

Tłumaczono go co prawda "przeżytkami psychologicznymi" minionego okresu, czyli po prostu tym, że stereotypów, zwłaszcza tak mocno obecnych w kulturze, jak stereotyp "zacofanej osoby ze wsi", nie da się wykorzenić z dnia na dzień.

Równocześnie jednak w latach 50. i 60. w społeczeństwie socjalistycznym trwa... nazwałabym to walką klas, której stawką jest między innymi rola inteligencji.

Z jednej strony istnieje inteligencja zakorzeniona w międzywojniu, często zresztą o etosie lewicowym, bo przecież tylko ona mogła działać bezpośrednio po wojnie, która uznaje się za "inteligencję prawdziwą", bo dysponującą dużym kapitałem kulturowym i społecznym.

Z drugiej strony, już w latach 50. istnieje nowa inteligencja z awansu, którą nazywano "inteligencją ludową". Mieli to być ludzie, którzy awansowali do inteligencji, ale równocześnie nie odcięli się od ludowych korzeni, od swojego środowiska pochodzenia.

Mieli nie wchodzić w paternalistyczną rolę "starej inteligencji", tylko razem ze środowiskiem, z którego wyszli, budować system socjalistyczny. Po pierwsze jednak inteligencja klasyczna nie oddawała tak łatwo pola, po drugie przedstawiciele inteligencji z awansu nie zawsze byli zainteresowani swoim środowiskiem pochodzenia. (…)

W PRL bardzo mocno wzrastają wskaźniki małżeństw heterogamicznych, czyli związki osób różnego pochodzenia klasowego, albo takich, które w momencie zawarcia małżeństwa znajdują się na różnych pozycjach (na przykład urzędniczka i robotnik).

Szacuje się, że w wielkich miastach w pewnym momencie to było nawet 60 procent. Trudno takie związki nazwać mezaliansem, bo coś tak powszechnego nie mogło być traktowane jak społeczny skandal.

Co nie zmienia faktu, że – jak wynika z wielu pamiętników i przedstawień – poczucie mezaliansu staje się codzienną strukturą odczuwania dla wielu ludzi. Bo różnica klasowa bywała wykorzystywana do uzyskania władzy w parze, pokazania swojej wyższości. Pojawiały się zarzuty takie, jak to, że ktoś jest chamem, gburem, nie umie się wysławiać, nieudolnie naśladuje, nie potrafi wyrażać emocji... (…)

Ciekawa jest powszechność świadomości powojennej mobilności społecznej przy równoczesnym braku przeniesienia tego poziomu rodzinnego na historię społeczną.

Wydaje mi się, że w naszej zbiorowej pamięci dominuje rozłączenie osobistych historii rodzinnych awansów z historią społeczną. Dotarło do mnie już trochę reakcji czytelników i czytelniczek, i bardzo wiele osób rozpoznaje w książce historię swoich babć i dziadków. Jednocześnie w publicznej debacie o przeszłości wciąż funkcjonuje narracja hiperantykomunistyczna, niezniuansowana.

Cała rozmowa dostępna jest na stronie OKO.press.