Trochę to smutne, bo "40-latek" rzeczywiście przeszedł drogę od serialu, który wyludniał ulice, przez kontynuację, na którą machnięto ręką, po słuchowisko, o którym mało kto wie, bo ten rodzaj rozrywki to już kompletna nisza - mówi Rafał Dajbor, autor książki "40-latek. Kulisy kultowego serialu", w wywiadzie dla tygodnika "Polityka".

To fenomen, który polega na połączeniu świetnego scenariusza, niemal dokumentalnej obserwacji rzeczywistości i rewelacyjnego aktorstwa - moim zdaniem te trzy czynniki decydują, że coś przetrwało i stało się kultowe. Także na tym, że oglądając to po latach, możemy zobaczyć, jak tamte czasy wyglądały. Filmy Barei, "O7 zgłoś się" i właśnie "40-latek", to produkcje, w których oglądamy wizerunki artefaktów, ulic, samochodów; czym jeździliśmy, z czego i co piliśmy, jak się ubieraliśmy. (...)

Dobre dzieła moją to do siebie, że dają się interpretować na wiele sposobów; czasem nawet takich, które twórcom nie przyszły na myśl. Postać kobiety pracującej można zinterpretować jako alegorię PRL, pełnej optymizmu w pokonywaniu trudności, które sama sobie stwarza. Robi mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, a w kilku odcinkach uprawia wręcz wymyślone przez siebie zawody. Ta postać daje się interpretować na wiele sposobów, także dzięki kunsztowi Ireny Kwiatkowskiej. Ona nie do końca grała to, co napisali jej Gruza z Toeplitzem. Mówiła, że to dla niej tylko punkt wyjścia, na podstawie którego sama wymyślała swoje sceny. To była aktorka stworzona do repertuaru opartego na absurdzie i ten absurdalny humor przeniosła do realistycznego na wskroś serialu. Zrobiła to z taką maestrią, że jedno z drugim się nie gryzie. Kunszt wykonawców to jeden z tych czynników, dzięki którym "40-latek" broni się po latach. (...)

Lekarzy i pielęgniarki oburzyła scena, w której doktor Stelmach w lekarskim kitlu wpada do delikatesów po koniak - uznali, że to nie wypada. Obrazili się budowlańcy, że drwi się z ich ciężkiej pracy. Odbyło się nawet zebranie związku budowlańców z twórcami serialu. Mnie to też zaskoczyło, ale to były inne czasy. Dziś mamy internet, 158 programów telewizyjnych itp. Wtedy to była jedyna forma rozrywki wizualnej dostępna w domu. Wszystko, co pojawiało się w telewizji, było żywiej odbierane. (...)

Cenzura zaczęła się czepiać pokazywania partyjnych towarzyszy jako ludzi materialistycznie nastawionych do życia, nie podobały się wątki pokazujące absurdy związane z zaopatrzeniem. Ale to nie były poważne cięcia.

Cała rozmowa dostępna jest w tygodniku "Polityka".