Sednem myślenia spiskowego jest wiara w to, że złożone problemy mają być w gruncie rzeczy proste. Jeśli ktoś jest zły, to usunięcie go z powierzchni zniweluje wszelkie trudności. Tak to jednak nie działa - mówi Łukasz Drozda, autor książki "Miejskie strachy", w rozmowie z Jakubem Wojtaszczykiem dla OKO.press.

Koncepcja miasta 15-minutowego sama w sobie nie jest niczym strasznym. Polega na tym, by tak zaprojektować nasze otoczenie, żeby dało się szybko w jakieś miejsce dojść lub dojechać rowerem. To odwrotność sytuacji, którą w szczególności ludzie z wielkich miast znają już bardzo dobrze. Czasem na dojazdy do pracy traci się w nich godzinę albo i więcej. Wiele takich podróży jest niepotrzebnych. Przecież nie ma konieczności, żeby dzień w dzień pojawiać się w biurze, w którym pracujemy tylko przed komputerem.

Niestety, ta koncepcja została instrumentalnie wykorzystana, by zmobilizować zradykalizowany elektorat, albo nawet zarabiać na tym pieniądze. Takich celowo wykrzywionych pomysłów jak przedstawienie tego niekontrowersyjnego rozwiązania jako wcielenia totalitarnej opresji w historii było już zresztą dużo, chociażby wykorzystywanie strachu przed falami radiowymi. (…)

Formą reakcji na współczesny, zyskujący na popularności prawicowy ekstremizm, staje się niestety niepokojąca ewolucja części ruchów konserwatywnych, które próbują licytować się na hasła z co bardziej zaawansowanymi populistami. To wtedy sięgają po miejskie strachy, czyli np. opowiadają, że ograniczenie liczby miejsc do parkowania w obszarze śródmiejskim jest naruszeniem przynależnych kierowcom „praw człowieka”. To przechodzi o wiele łatwiej niż straszenie wyobrażonymi Żydami, mającymi przygotowywać macę z chrześcijańskich dzieci.

Straszenie wizją miasta 15-minutowego jest podejściem bardziej ugładzonym. Od samego początku nie odrzuca swoim absurdem, stąd jest przekonujące dla znacznie większej liczby odbiorców. (…)

Oczywiście, wśród szerzących teorie spiskowe znajdują się cynicy, chcący zarabiać na potencjalnej naiwności ludzi, albo starający się pozyskać wyborców poszukujących agresywnych haseł. Natomiast gros takich osób jest w swoich działaniach szczera — wzajemnie się motywują, zakładają oddolne organizacje i szukają argumentów, które mają świadczyć na rzecz ich alternatywnego sposobu myślenia.

Niestety, współczesne formy komunikacji tworzą dla tego atrakcyjne podglebie. Internet ułatwił sieciowanie się zwolennikom ekstremistycznych poglądów, którym dawniej trudno było się odnaleźć, bo przecież duży dziennik nie opublikowałby szczególnie chętnie listu z niestworzonymi rzeczami.

Osoby posługujące się teoriami spiskowymi często przekonują innych swoim językiem. Stoi on w kontrze do argumentów osób ze świata nauki, używających przydługich, skomplikowanych zdań. (…)

Myślę, że pomogłaby chociażby edukacja medialna czy wsparcie umiejętności czytania złożonych tekstów. Do tego niekoniecznie przyda się toporny i przestarzały kanon lektur. Nie kłóćmy się, czy można usuwać Sienkiewicza, czy nie, tylko w taki sposób ułóżmy edukację, by młodzież — z całym jej uwielbieniem do YouTube’a — była odporna na filmy z „żółtymi napisami” albo bardziej subtelną sieczkę Roberta Mazurka z Kanału Zero.

Kolejnym polem oddziaływania jest sfera regulacji działalności korporacji Big Tech. Potrzeba, aby realnie moderowały one często dezinformujące nas treści. Nie może tego robić sama sztuczna inteligencja, której algorytmy są dalekie od doskonałości. Niekiedy wycinają treści prodemokratyczne, a przepuszczają te spiskowe.

Cała rozmowa dostępna jest na stronie OKO.press.