Największym złudzeniem Zachodu po 1989 roku, było to, że tylko Wschód się zmieni, a Zachód pozostanie taki sam. W rzeczywistości zmiana Wschodu doprowadziła do zmiany Zachodu. Teraz zaczęła się zupełnie inna epoka i powinniśmy być na nią gotowi - mówi Iwan Krastew, współautor książki " Światło, które zgasło. Jak Zachód zawiódł swoich wyznawców" Agnieszce Lichnerowicz z Tok FM. 

Agnieszka Lichnerowicz: Dekady, które nastąpiły po zakończeniu Zimnej Wojny bywają różnie nazywane, zależnie od tego, na co chcemy zwrócić uwagę. W książce "Światło, które zgasło", razem z Stephenem Holmesem proponujecie określenie "Wiek imitacji", dlaczego?

Iwan Krastew: Przy pisaniu tej książki bardzo nam zależało, by zrozumieć wyjątkowość tych 30 lat, ale - co ważne - nie tylko o ich znaczenie dla Europy Wschodniej, ale dla całego świata. Jeśli chodzi o imitację, to ona zawsze była w społeczeństwach. XIX wieczny francuski socjolog Gabriel Tarde powiedział, że "imitacja" to po prostu inne imię społeczeństwa. Cały czas naśladujemy się nawzajem. Co w tym przypadku jest wyjątkowego? Dlaczego naszym zdaniem imitacja najlepiej opisuje to, co działo się przez 30 lat po upadku muru berlińskiego? Zacznijmy od tego, że zimna wojna była starciem między dwoma uniwersalistycznymi ideologiami. Obie były intelektualnie zakorzenione w europejskim oświeceniu i oparte na założeniu, że przyszłość należy do nich. Obie były nie tylko przekonane, że zwyciężą, ale, że przekształcą cały świat. Zimna wojna jednak się skończyła. Ale nie w wyniku militarnego zwycięstwa nad komunistami. Ta ideologia popełniła intelektualne samobójstwo. Liderzy komunistyczni lat 80-tych, jak Gorbaczow w ZSRR, czy chińscy przywódcy nie wierzyli już po prostu w przewagę komunistycznych idei. W rezultacie tego znaleźliśmy się w tym dziwnym punkcie, w którym liberalny kapitalizm stał się synonimem nowoczesności. W latach ‘90, jeśli chciałeś być nowoczesny, musiałeś imitować instytucje, styl życia i wartości Zachodu, bo taka miała być przyszłość. To nie oznaczało, że wszystkie społeczeństwa wyglądały jak te w USA, czy Niemczech, ale to był model, który pozostali starali się naśladować. Określenie "Wiek imitacji" pozwala więc dobrze opisać okres, w którym świat poruszał się w konkretnym kierunku i mieliśmy co najmniej złudzenie, że wiemy, co to za kierunek i że wiemy, jak świat będzie wyglądał za 100 lat.

AL: Liberalny Zachód imitowała nie tylko Europa Środkowo-Wschodnia, ale też Rosja i Chiny, każde jednak na swój sposób, ostatecznie imitowały nawet same USA. Wasza teoria tak naprawdę wywodzi się z psychologii politycznej, bo podkreśla tę nierównowagę między naśladowanym i naśladującymi. Ta druga postawa budzi poczucie wstydu, poczucie bycia traktowanym protekcjonalnie i frustrację. Tłumaczycie, że stąd właśnie bunt części społeczeństw i elit Europy środkowo-Wschodniej, stąd populizm w tym regionie. 

IK: Podkreślę na początek, że koncepcja imitacji nie ma nic wspólnego z koncepcją kolonizacji. O kolonizowaniu Wschodu przez Zachód mówi się dziś zarówno na skrajnej lewicy, jak i prawicy. To nie jest jednak prawda. Po 1989 roku bowiem to my ze Wschodu chcieliśmy być tacy jak Zachód, to nie tak że Zachód przyszedł i narzucił nam swoje instytucje. 

Wolne wybory, gospodarka rynkowa, członkostwo w Unii Europejskiej i NATO to były nasze pragnienia. To bardzo ważny aspekt i prowadzi nas do centralnego pytania w naszych rozważaniach: jak to się stało, że to, czego pragnęliśmy, doprowadziło do takiego kontrataku i wzrostu antyliberalizmu w Europie Środkowej i Wschodniej? Zaczynamy od tego, że w przeciwieństwie do wielu innych rewolucji, ta z 1989 roku była postutopijna. Nie dążyliśmy bowiem do zbudowania społeczeństwa, które nie istniało nigdy wcześniej, chcieliśmy po prostu być - jak to się określa - "normalnym" społeczeństwem. Normalnością było wówczas to, co na Zachodzie. Mieliśmy pewnie nieco uproszczony obraz Zachodu, wielu z nas nigdy tam nie było, nie dostrzegliśmy za bardzo różnic między modelem niemieckim i amerykańskim, ale mniej więcej wiedzieliśmy, o co chodzi.

Taka wizja normalności oraz otwarcie granic doprowadziło do drugiego paradoksu rewolucji ‘89 roku: emigracji. Po każdej rewolucji wielu mieszkańców wyjeżdża, ale zazwyczaj są to ci, co przegrali. Tak było w przypadku choćby Białych wyjeżdżających z Rosji po tym, jak do władzy doszli bolszewicy. Natomiast po 1989 roku jednymi z pierwszych wyjeżdżających byli właśnie liberałowie. Stanęły bowiem przed otworem możliwości studiowania, czy pracowania na Zachodzie, a skoro Zachód był przyszłością, to każdy rewolucjonista chciał mieć swoje miejsce w przyszłości. I tak exodus liberałów stał się jednym z dziwnych efektów liberalnej rewolucji.

Chcieliśmy zrozumieć psychologiczne skutki tego, co stało się później. W tej analizie ważne były dla nas Polska i Węgry, choć są oczywiście między tymi krajami różnice. Uważamy jednak, że wzrostu siły partii populistycznych nie da się wyjaśnić wyłącznie kwestiami ekonomicznymi. Jeśli przyjrzysz się wynikom gospodarczym, nie tylko PKB, ale też poziomowi satysfakcji z życia czy poziomowi nierówności społecznych, po prostu nie da się zrozumieć, dlaczego w Polsce doszło do rządów Prawa i Sprawiedliwości. Naszym zdaniem, wzrostu populizmu w Europie Środkowo-Wschodniej nie da się wyjaśnić tylko mobilizacją osób przegranych po transformacji. Zależało nam, żeby pokazać, że ten proces imitacji na własne życzenie ma aspekt rywalizacji, po prostu trudno jest imitować nie tyle Chrystusa, co sąsiada. Bo jeśli "ja" chcę być taki jak "ty", to muszę zaakceptować, że "ty" jesteś lepszy ode mnie. To prowadzi do rywalizacji, dumy i upokorzenia. Partie populistyczne odniosły sukces, bo zmobilizowały to rozżalenie. Nie musiały więc przedstawiać alternatywnego projektu, wystarczyło, że opowiedzieli ostatnie 30 lat z innej perspektywy.

Zachęcamy do przeczytania całości wywiadu tutaj